piątek, 28 lutego 2014

Bo kiedyś pisałam wiersze...

I nie wiem dlaczego, ale tęsknię za tym. Choć w sumie wiem dlaczego. Dlatego, że pisanie dawało mi satysfakcję z tworzenia CZEGOŚ. Dlatego, że mogłam w ten sposób wyrazić swoje emocje, uczucia, myśli... Dlatego, że była to moja odskocznia, mój świat, moja pasja. Z czasem zaczęłam pisać mniej, coraz mniej, by w rezultacie przestać pisać całkowicie. Nie było to celowe, ale takie bardziej nieumyślne, dlatego... Chciałabym wrócić do pisania. Mnóstwo jest momentów w życiu codziennym, kiedy układają mi się w głowie różne myśli. Dlaczego nie potrafię tego wykorzystać? Postanowiłam sobie, że zacznę małymi kroczkami powracać do pisania, o ile jeszcze potrafię to robić. Zobaczymy... Byłoby cudownie wypełnić tą pustą część samej siebie.

wtorek, 25 lutego 2014

Każdy swoje dziesięć minut ma

Dziś tylko piosenka. W sam raz na kolejny, męczący i chylący się dzień:)

SEWERYN KRAJEWSKI- "Każdy swoje dziesięć minut ma"

"Każdy swoje dziesięć minut ma
by na jawie przeżyć wielki sen.
Teraz właśnie los mi szanse dał,
czuję że na całość mogę iść.

Patrz jak ja, zaczaruję świat,
on mi da, to co będę chciał,
coś Ci powiem, wierzę tylko sobie,
spróbuj tak, jak ja.

Przeznaczenie nagle daje znak,
sercu każe dużo szybciej biec.
Każdy chodnik twoje imię zna,
wypisane kredą metr na metr.

Tak to ja, ten z Twojego snu,
tak to ja, jestem z Tobą tu.
Otrzyj oczy, sercu sól zaszkodzi,
lepiej jest bez łez.

Patrz jak ja, zaczaruję świat,
on nam da, to co będę chciał,
coś Ci powiem, wierzę tylko Tobie,
spróbuj tak, jak ja.

Każdy musi swój egzamin zdać,
choć walka ma czterdzieści kilka rund.
Jedni godzą się ogony grać,
inni gonią znikający punkt (...)."

czwartek, 20 lutego 2014

Matka Chrzestna

Po raz pierwszy z życiu zostałam poproszona o bycie matką chrzestną. Pewnie wyda się to dla niektórych takie zwyczajne i niewymagające większego rozmachu, ale dla mnie to poważna sprawa i ogromna odpowiedzialność. Chciałabym być dobrą matką chrzestną. Zastanawiam się zatem co to znaczy BYĆ DOBRĄ matką chrzestną?

Akurat w moim najbliższym otoczeniu ciężko znaleźć autorytet matki chrzestnej, na którym mogłabym się wzorować. Jedyną osobą, od której rzeczywiście mogłabym się wiele nauczyć jest moja mama. Dość, że jest moją mamą, to i sama jest matką chrzestną. Jest nią nie tylko na papierze i nie tylko od wielkiego święta, ale autentycznie wypełnia swoją misję. Dając dobry przykład i będąc wzorem do naśladowania nie bez powodu wzbudza we mnie ogromny szacunek. Chciałabym być taka jak ona.

Zastanawiam się niekiedy, dlaczego to, do czego rodzice chrzestni zobowiązywali się podczas Chrztu Św. nie ma żadnego przełożenia w dalszym życiu. Nie wiem jak to wygląda w waszych stronach i w waszym środowisku, ale wokół mnie rola rodziców chrzestnych często sprowadza się tylko i wyłącznie do odbębnienia ważnego wydarzenia w życiu dziecka i dania przysłowiowej koperty. No, ale trudno się dziwić, że takie sytuacje mają miejsce.

Jakieś 2,3 lata temu byłam świadkiem bardzo przykrej sytuacji, kiedy pewni rodzice wybrali chrzestnych dla swojego dziecka ze względu na ich środki finansowe. I jakoś specjalnie się z tym nie kryli. Poza tym oboje chrzestni mieszkają od wielu lat za granicą, tak więc dla tego dziecka są wręcz obcymi osobami. Pojawiają się jakieś dwa razy do roku z wielkim i wystawnym prezentem. Ponadto rodzice w gruncie rzeczy nie mogą na nic więcej z ich strony liczyć, bo jest to fizycznie niemożliwe. Takie sytuacje mnie przerażają. Nawet nie przyszłoby mi go głowy, aby z Sakramentu Chrztu Św. robić przysłowiowy biznes.

Tak samo jak niedawno dowiedziałam się, że moja współlokatorka będąc matką chrzestną ostatni raz w Kościele pojawiła się właśnie na wspomnianym chrzcie i to tylko ze względu na ten chrzest, czyli kilka lat temu. Poza tym mówi, że nie wierzy, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia...i tak dalej, i tak dalej. Ja osobiście nie chciałabym czerpać takich wzorców.

Kolejna rzecz, która mnie szokuje to słynne wybieranie chrzestnych : "bo tak wypada". Może się mylę, ale moim zdaniem osoby trzymające dziecko do chrztu powinny być bliskie dziecku i jego rodzicom, które rzeczywiście mogłyby dobrze pełnić swoją rolę. Bliskie, w sensie niekoniecznie związane więzami rodzinnymi. No i tutaj też miałam żywy obraz tego, jak to wygląda w praktyce, kiedy pewna matka poprosiła swojego brata na ojca chrzestnego tylko i wyłącznie dlatego, że był jej bratem. Pomijając, że od lat mieszka on po drugiej stronie świata i praktycznie nie utrzymuje z nią kontaktu. No, ale tak wypadało, bo brat. Oczywiście na jednodniowym ojcowaniu się skończyło i tak naprawdę rodzice są zdani tylko i wyłącznie na siebie jeśli chodzi o wychowywanie dziecka.

Zdaję sobie sprawę, że dla świeżo upieczonych rodziców wybór chrzestnych jest trudny. Ciężko jest przewidzieć czy dane osoby będą w stanie należycie wykonywać swoje zobowiązania wychowując dziecko na gruncie chrześcijańskich wartości. Trudno też przewidzieć gdzie życie nas poniesie i czy za 20 czy 30 lat będzie możliwa ta bliskość jak wtedy, kiedy rodził się ten mały człowiek. Dla mnie jedno jest najważniejsze- rodzic chrzestny powinien być bliską osobą, która pomogłaby w wychowaniu dziecka i na której można polegać w każdej sytuacji. Sama nie wiem czy podołam temu trudnemu zadaniu bycia matką chrzestną i czy jestem odpowiednią osobą aby taką rolę pełnić. W każdym bądź razie chcę zrobić wszystko, aby rodzice i mój malutki jeszcze kuzyn mogli liczyć na moją pomoc i wsparcie. Chciałabym dać dobry przykład i swoim zachowaniem być wzorem do naśladowania. Najlepiej gdybym była idealna, ale to niemożliwe. Dlatego, na tyle ile mogę chcę się starać. Bycie rodzicem chrzestnym to ogromny dar i wyróżnienie, dlatego nie chciałabym tego zepsuć.

Wokół mnie wydarzyło się kilka nie zbyt dobrych sytuacji, o których Wam wyżej napisałam, i pewnie dlatego tak bardzo jestem przewrażliwiona na tym punkcie. Być może kiedyś sama stanę przed wyborem rodziców chrzestnych dla swojego dziecka i wtedy przypomną mi się te sytuacje. Chciałabym podjąć dobry wybór, by moje dziecko autentycznie i prawdziwie miało rodziców chrzestnych.

P.S. Wybaczcie za obfitość w temacie i za nieścisłości, które mogą się pojawić. Zdaję sobie sprawę, że to trudny temat, ale napisałam to co czuję i to jak jest. Chętnie przeczytam, co Wy o tym myślicie i jakie macie doświadczenia:)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Odpoczynek, zakochani i nowy semestr

Jest i ona. Nowa notka, która niestety po raz kolejny przybrała postać zblokowaną. No cóż... tylko w ten sposób mogę nadrobić zaległości. Jak wiecie, każdy mój wyjazd do domu kończy się czasową śmiercią świata wirtualnego poprzez chwilowe zamknięcie laptopa, tak więc napisanie kolejnej notki graniczy z cudem:) Stąd ta przerwa na blogu.

Stwierdzam, że odpoczęłam:) Oczywiście nie nacieszyłam się domem i najchętniej nie wracałabym w ogóle. To tak na marginesie:) No, ale czekały obowiązki. Jakoś nie mogę pojąć, że dopiero co uradowana wracałam z ostatniego egzaminu a tu już kolejny semestr rozpoczął się z dniem dzisiejszym.

Stwierdzam też, że ostatni czas był dla mnie bardzo trudny. I to nie tylko ze względu na egzaminy. Musiałam podjąć kilka ważnych decyzji, co nie oznacza, że przyszło mi to z łatwością. Mam wrażenie, że podejmowanie istotnych decyzji nie jest moją mocną stroną. Mając ciągły mętlik w głowie zastanawiałam się: "Czy dobrze wybrałam? Czy to dobra droga? A co jak będę żałować?" W takich cięższych momentach jedyne co mi pozostaje to przyjąć z wdzięcznością niezastąpione wsparcie MOJEGO M. Tak wiele dobra od niego otrzymuje. Sama jego obecność i trwanie przy mnie jest wielkim darem. W prawdzie ponad 200 km stąd, ale jest. Czułam to we wszystkich trudnych chwilach, które nas otaczały i teraz też to czuję. Do tej pory zastanawiam się jakie mocne on musi mieć nerwy i ile spokoju w sobie, aby znieść te wszystkie moje nastroje. Ja ciągle narzekałam, on ciągle mnie mobilizował. Ja ciągle się załamywałam, on ciągle mnie podnosił. Jestem mu tak bardzo wdzięczna za tę cierpliwość, szczególnie w ostatnich tygodniach.

Na szczęście ten trudny czas zamknął się wraz z Dniem Zakochanych, który spędziliśmy w domu, przy filmie i czekoladkach. Niby taki zachodni wymysł, ale dla nas jest kolejną okazją aby cieszyć się i świętować. Po za tym jest dniem jak każdy inny, choć trochę odmiennym. Lubimy się w tym dniu obdarować jakimś prezentem, więc i w tym roku nie mogło być inaczej. Po pokoju rozchodził się zapach kwiatów, a ja patrzyłam na jego zdjęcie oprawione w ramce i pluszowego misia. Kiedy wyszedł, otworzyłam symboliczną walentynkę, aby poczuć lekko szklące się oczy. Niby takie proste słowa, które tak często słyszę, a za każdym razem przeżywam je na nowo.

Kocham Cię.

Właśnie tak minęło mi ostatnie 9 dni. Spokojnie i błogo:)


P.S. Marzy mi się już taki widok. Byle do wiosny:)

środa, 5 lutego 2014

Koniec, koniec, koniec...

Koniec sesji, koniec nieprzespanych nocy, koniec zmęczenia, koniec stresu... No oczywiście na jakiś czas:) Reasumując, tylko jedna poprawa i najcięższy egzamin zaliczony na 3 to chyba moje największe sukcesy w tej sesji egzaminacyjnej:) Jutro czeka mnie wyprawa po ostatnie wpisy, a w piątek do domu:) Aj jak ja się stęskniłam za moim lubym:)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów


Sporo w ostatnim czasie słyszałam o duchowych adopcjach, jednak nigdy nie byłam na tyle zdeterminowana aby podjąć się tego wyzwania. Aż ostatnio pomyślałam, że może warto. Czasami mam wrażenie, że za wiele wymagamy od tych, którzy są tak samo słabi jak my, a modlitwa może naszym duszpasterzom bardzo pomóc. Tak więc, zachęcam Was do podjęcia tego dzieła, no i... do dzieła:)