piątek, 27 czerwca 2014

Już po wszystkim

Sesja ma się świetnie:) Indeks leży sobie spokojnie w dziekanacie, a ja już mam głowę spokojną. I z ocen też wyjątkowo jestem zadowolona. No udała mi się ta sesja, nie powiem:)

A teraz siedzę sobie w domu i staram się łapać wszystkie chwile, żeby żaden dzień nie umknął zbyt szybko. Za moim M. już tak się stęskniłam, że wczoraj ledwo udało mi się zamknąć za nim drzwi kiedy wychodził. Obiecał, że jak tylko zrobi się cieplej to wybierzemy się w Bieszczady, może nawet na cały dzień:) Tak bardzo mi tego brakowało.


niedziela, 22 czerwca 2014

Czwartek

Dziwnie się czułam spędzając po raz pierwszy w życiu Boże Ciało poza domem. Jednak kiedy teraz wspominam ten dzień, to myślę, że był on bardziej głębokim przeżywaniem i radością niż kiedykolwiek wcześniej. Wieczorny Koncert Chwały dał mi sporo pozytywnej energii. Nie ukrywam, że na początku byłam nieco zdystansowana i miałam ochotę wracać, ale później... było niesamowicie. Było tak niesamowicie, że popłakałam się po Adoracji Najświętszego Sakramentu. Tak więc nie mam najmniejszych wątpliwości, że Duch Św. działał pośród nas. Czas minął bardzo szybko, zdecydowanie za szybko. Aż miałam niedosyt wszystkiego. I muzyki, i adoracji i śpiewu. Takie coś trzeba przeżyć samemu. Po prostu:)








wtorek, 17 czerwca 2014

Zaproszenie

Jedyne co mi pozostało to czekać na wyniki z egzaminów. Jestem już tak zmęczona....

A gdyby ktoś z Was był zainteresowany Koncertem Chwały w Boże Ciało to serdecznie zapraszam:) W pogrubionym linku macie adres strony koncertu oraz wszelkie informacje:)

P.S. Idę odpoczywać:)


czwartek, 12 czerwca 2014

Świadek prawdy

"Świadek prawdy." to reporterska biografia ks. Jerzego Popiełuszki, zamęczonego w 1984 roku. Zawiera nie tylko dokładny opis ostatnich chwil jego życia, prześladowań i śmierci, ale też mniej znane szczegóły z dzieciństwa, nowe fakty z pobytu w seminarium i w wojsku, a także z jego zwyczajnej-niezwyczajnej pracy w parafiach, szczególnie na warszawskim Żoliborzu. Opisane są także cuda i łaski ks. Jerzego, których wielu wciąż doznaje przy jego grobie." 

"Świadek prawdy. Życie i śmierć księdza Jerzego Popiełuszki" to pozycja napisana przez Milenę Kindziuk. Znana jest jej wzruszająca książka o matce ks. Jerzego pt. "Matka Świętego", o której kiedyś Wam pisałam. Dopiero niedawno skończyłam czytać "Świadka prawdy", choć na półce leży już kilka miesięcy. Tak więc ze sporym opóźnieniem postanowiłam napisać kilka słów o tej książce.

Jak wiecie, księdza Jerzego "poznałam" całkiem niedawno. Zaczęło się od filmu, kolejnych filmów, artykułów, potem doszły do tego książki, strony internetowe itd. Nie wiem dlaczego akurat ksiądz Popiełuszko. Jego życie, tamta sytuacja w Polsce, historia, ukochana ojczyzna, wielka odwaga, oddanie się służbie i chyba największa wiara, której moglibyśmy się uczyć od naszego błogosławionego. Zresztą o tym już kiedyś wspominałam.



Ta książka jest jak całe życie księdza Jerzego. Od dzieciństwa po śmierć, a nawet jeszcze dalej, bo sięga aż do procesu toruńskiego. Idealnie się złożyło, że najpierw przeczyłam "Matkę Świętego", ponieważ jest ona dobrym wstępem do przeczytania biografii. Można więc powiedzieć, że "Świadek prawdy" to taka bardziej rozszerzona wersja, która już centralnie skupia się na postaci księdza Jerzego. Warto więc na początku sięgnąć po "Matkę..." i zobaczyć życie Popiełuszków "od kuchni", bo wtedy lepiej zrozumieć postawę i świętość ks. Jerzego. 

Dla mnie przeczytanie tej książki było sporym przeżyciem i doświadczeniem. Ta historia weszła we mnie dogłębnie. Uważam, że dobra książka to taka, która po zamknięciu wciąż we mnie żyje, i która coś do mojego życia wnosi. I tak akurat było z tą książką. Wiem, że innych ta postać może zupełnie nie "porywać", ale to chyba nie o porywanie chodzi, a naśladowanie, branie przykładu. Modląc się, rozmawiając z nim nie mam żadnych oporów, czuję się jakbym mówiła do kogoś kogo znam. A to bardzo ważne. Wiem, że mogę liczyć na wstawiennictwo i pomoc.

W planach mam już kolejne książki o księdzu Popiełuszce. Chcę poczytać innych autorów, zobaczyć tę świętość w innym świetle.

P. S. Jak już kiedyś wspomniałam, nie potrafię pisać recenzji, dlatego wybaczcie chaotyczność myśli. 

czwartek, 5 czerwca 2014

Za rok?!

M: Chciałbym za rok zaręczyć się z tobą.
Ja: Co?
M: No tak. Mówię poważnie.
Ja: Za rok?! Dlaczego za rok, i w ogóle czemu mi o tym mówisz?


Temat zaręczyn i narzeczeństwa jest u nas stary jak świat. Zawsze o tym rozmawialiśmy, tak samo jak o wielu innych sprawach. Mój M. podpytywał o różne rzeczy, chciał wiedzieć jak ja to sobie wyobrażam, co o tym myślę, jak ten moment miałby wyglądać, co z rodzicami itd. Nie ukrywam, że często myślałam sobie o tej chwili, już tak bardzo chcąc ją przeżyć i doświadczyć. Zwłaszcza, że jesteśmy ze sobą już od ponad 3 lat i w końcu przydałoby się "wskoczyć" na ten wyższy poziom. Jak każda dziewczyna, po prostu o tym marzyłam... aż do wczoraj.

"Zaręczyć?! Za rok? Ale dlaczego? Czemu tak nagle? O ślubie możemy mówić minimum za 3 lata, już o tym mówiliśmy, sam tak powiedziałeś. A teraz? A rodzice? Mama od razu się zdenerwuje. Pomyśli, że ciąża, jakieś cuda wianki. Babcia na wstępie powie, że skoro zaręczyny to ślub musowo za rok, bo taka tradycja. Kurcze, marzyłam o tym, a teraz boję się tego, to chyba mnie przerasta. Mam dopiero 21 lat, wygląd szesnastolatki a tu nagle taka sytuacja? To chyba nie dla mnie".

Dlaczego tak zareagowałam? Nie wiem. Czy dlatego, że M. powiedział mi o tym tak bezpośrednio? Może nie dojrzałam do tego? Albo dotarło do mnie jak bardzo realne mogą stać się te nasze marzenia? A może wraz z momentem zaręczyn człowiek nie myśli o tym, tylko wie, że jest gotowy i ta dojrzałość sama przychodzi? A może dlatego, że to rzeczywiście za wcześnie? Hmm, a jak za rok okaże się, że faktycznie to dobry czas?

Oczywiście porozmawialiśmy o tym na spokojnie. Wyjaśniliśmy wszystko, tak więc ponownie mogę powiedzieć: "Tak. Marzę o tym". Zaręczyny to poważna sprawa, zdajemy sobie z tego sprawę, to ogromna odpowiedzialność i wielka deklaracja. Dlatego postanowiliśmy nic nie planować. Jeśli mamy być ze sobą to przede wszystkim powinniśmy teraz nad sobą pracować i uczyć się żyć razem. A jeśli przyjdzie taki moment, to jak mój M. powiedział: "Nawet nie będziesz wiedziała kiedy to się stanie":) I niech tak zostanie:) Postanowiliśmy to wszystko Temu Jedynemu zawierzyć. On wie co jest dla nas dobre i w jakim czasie będzie dobre.

P.S. Jest pośród Was wiele narzeczonych i wiele osób żyjących w małżeństwie, które zaręczyny mają za sobą. Jak to było u Was? Podzielcie się wrażeniami. Czy moje obawy to "normalka"?


 A to zdjęcie zawsze przychodzi mi na myśl, kiedy mowa o zaręczynach. I jeśli wydarzy się w moim życia ta piękna chwila zaręczyn, to chciałabym aby takie zdjęcie powstało:)

wtorek, 3 czerwca 2014

Dziękujemy!

Był 28 kwietnia 2014 roku. Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy weszliśmy na Plac Świętego Piotra, do tej pory widzianego jedynie na ekranie telewizora. Wszystko stało się takie bardzo bliskie, takie niesamowite, niewiarygodne. Pogoda była piękna. Świeciło słońce. Niebieskie, idealne niebo. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego obrazu. To było jedno z tych miejsc, o których mówiłam kiedyś: "Tam to na pewno nigdy nie będę". A w tamtym momencie... Wielkie niedowierzanie. Wszelkie inne emocje zostały stłumione, nawet małe rozczarowania dnia wcześniejszego. Nie ukrywam, że dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak wielka rzecz wydarzyła się na naszych oczach 27 kwietnia. Poczułam ten dar kanonizacji na samej sobie. Widziałam to ogromne przejęcie w oczach innych. Nawet nie chcę myśleć, jak wyglądały moje oczy.

O 10:00 rozpoczęła się Msza dziękczynna za kanonizację Jana Pawła II. Była to taka nasza, wszystkich Polaków, wyjątkowa chwila. Msza św. dla nas i z myślą o nas. Widać było, że ludzie bardzo przeżyli to wszystko. Ta piękna homilia, tyle ważnych słów, te płótna z wizerunkami świętych, które aż na nas patrzyły, uśmiechały się. Te wszystkie białe i czerwone kolory, tyle oklasków i naprawdę szczerych okrzyków: DZIĘKUJEMY!


Po zakończonej Mszy czekaliśmy zniecierpliwieni na całą naszą grupę. Mieliśmy udać się teraz w drugie i chyba najważniejsze dla nas miejsce. Kolejka do Bazyliki Świętego Piotra a jednocześnie do grobów świętych Papieży, wydłużała się. Suma summarum okazało się, że reszta naszej grupy jest już w połowie kolejki, a my nie wiemy co robić. Nie powiedzieli nic nikomu, a my czekaliśmy- naiwni. Na domiar wszystkiego wpuszczanie do kolejki zostało na jakąś godzinę wstrzymane. Na szczęście nie było nas zbyt wiele, więc przewodnik próbował ubłagać strażników przy bocznych bramkach, aby nas wpuścił. Każda próba kończyła się zdaniem: "To nie możliwe". Brał ich już totalnie na litość, ale byli nieugięci, zresztą doskonale ich rozumiem. Musieliśmy w takim wypadku coś "wykombinować". Przewodnik wpadł na pomysł, że rozdzielamy się po kilka osób, wyczuwamy sytuację, wychwytujemy moment nieuwagi strażników i przeskakujemy na drugą stronę. Oczywiście jeśli się na to zgadzamy. No i nie było żadnych sprzeciwów. Byliśmy w stanie zrobić wiele, aby wejść do Bazyliki i zrobić chociażby znak krzyża na sobie przy grobie Ojca Świętego. Niestety sytuacja zaczęła być napięta. Całe grupy zaczęły przeskakiwać, strażnicy coraz baczniej pilnowali, ogólnie- nieciekawie. Kilku osobom się udało. My jednak chodzimy, chodzimy i szanse znikome, że się uda. W każdym prześwicie widać granatowe umundurowanie. To był ten moment, kiedy miałam prawie łzy z oczach. Straciłam całkowicie nadzieję. Już nawet pogodziłam się z tym. Pomyślałam jedynie: "Janie Pawle, jeśli chcesz abym do ciebie przyszła, to niech się tak stanie". W dalszym ciągu chodzimy, szukamy... I wtedy- jest! Nie ma nikogo! Przeskakujemy. Nogi trzęsły mi się niesamowicie. Gdyby nas wtedy zauważył jakiś strażnik to już koniec. Zmarnowana szansa. To było kilka sekund. Już jesteśmy po drugiej stronie. Udało się. Czekaliśmy jeszcze chwilę, aż kolejne osoby zostaną przechwycone. No i takim oto sposobem nasz przewodnik przemycił nas do kolejki.

W Bazylice tempo kolejki przygniotło mnie. Nie było szans aby się zatrzymać, wszyscy poganiali, mówili aby przechodzić dalej. W głębi serca rozumiem to, ale z drugiej strony czułam wielki żal. Nie byłam nawet w stanie dobrze ujrzeć jeszcze świeżego napisu "sanctus" na grobie. Nie mam nawet jednego zdjęcia. Dopiero przy grobie Jana XXIII miałam 1 sekundę. Aż jedną. A później zupełna swoboda, zero poganiania, zero wszystkiego. Ja naprawdę rozumiem, że to był niezwykły czas i, że musiało tak być. Jednak w głębi serca czuję jakiś brakujący element. Może kiedyś uda mi się uklęknąć, pomodlić się tak jakbym tego chciała.


Mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa. Za to, że mogłam tam być, za te wszystkie doświadczenia, za taką łaskę i dar. To wielki bagaż doświadczeń i przeżyć, który noszę na plecach cały czas. Wiele się we mnie zmieniło od tej pielgrzymki. Zastanawiam się czasem, jaka byłaby dla mnie ta pielgrzymka bez tego 28 kwietnia. Wiem, że sporo osób, nawet kilkoro moich znajomych nie miało tej szansy co ja. I nawet w dzień kanonizacji nie weszli na Plac Św. Piotra. Widziałam w ich oczach rozczarowanie i taki niedosyt. Zresztą sami mówili o tym otwarcie, mimo wielkiej radości. Bo przede wszystkim radość, to właśnie ona nas łączyła w tych dniach. Nie ważne w jakim miejscu świata byliśmy. Za to jestem wdzięczna, za każdy dzień, moment, modlitwę, słowo, czyn...