wtorek, 1 grudnia 2015

Coś nowego

Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, ponieważ chcę Was zaprosić w szczególne miejsce... Miejsce, które powstało przypadkiem już 2 miesiące temu. Prawdopodobnie powstało z ogromnej tęsknoty i nadziei, że kiedyś będę mogła poczuć "jak to jest". Teraz już wiem. I mam ogromne pragnienie, aby podzielić się z Wami Naszym szczęściem i tym czasem, który przed Nami. W moim życiu ostatnio wiele się wydarzyło, dlatego niech to zaproszenie będzie dla Was także zaproszeniem do Naszego Narzeczeństwa!!! :)

www.boskie-narzeczenstwo.blogspot.com

Blog jest prywatny, dlatego proszę o maile w komentarzach :)
 

niedziela, 29 listopada 2015

sobota, 21 listopada 2015

O potędze snów i dojrzałości

Szłam ulicą z moją współlokatorką i za wszelką cenę chciałam ukryć mój pierścionek zaręczynowy. Wiele razy mówiła, że kolejne zaręczyny przyprawiają ją o depresję, a ona ciągle jest sama... I wtedy sięgnęłam do torebki, a ona go zobaczyła. Stanęłyśmy na środku ulicy, a ona patrzyła na mnie takim okrutnym wzrokiem... Czułam się jak na celowniku. Miałam wrażenie, że widzę mój pierścionek pierwszy raz w życiu. Był taki dziwny. Zupełnie do mnie nie pasował. To nie był pierścionek moich marzeń. Wszędzie miał mnóstwo sztucznych kryształków. Nie było nawet widać, czy to żółte czy białe złoto... Wtedy sen się urwał.

Tygodnie mijają. Czasem jest naprawdę ciężko o wolną chwilę dla siebie. Sporo zajęć i obowiązków. W tym wszystkim czuję się zmęczona, a jednocześnie zadowolona. Minęły 2 miesiące mojego podwójnego studiowania. Mam wrażenie, że sporo się zmieniło. Każdą chwilę między zajęciami wykorzystuję maksymalnie, choć kiedyś było zupełnie odwrotnie. Uczę się także organizacji czasu i dyplomacji, która przydaje się nie tylko na studiach, bo również w życiu codziennym. Czasem mam luźniejszy weekend i mogę po prostu zająć się sobą. Pomalować paznokcie, posłuchać ulubionej muzyki, obejrzeć film, poczytać coś ciekawego... Właśnie teraz mam taki weekend. 

Jednak zdarzają się dni, kiedy przychodzę po całym dniu zajęć i marzę, aby zjeść, wykąpać się i pójść spać. Kiedy marzę o chwili ciszy i odprężenia. O momencie na skupienie myśli i modlitwę. Najczęściej jest tak, że przychodzę po całym dniu zajęć a moja współlokatorka zaczyna opowiadać mi swój cały dzień i wszystkie nowinki wyczytane w Internecie, słuchając przy tym rockowej muzyki... Mimo zmęczenia, zawsze staram się ją wysłuchać. Staram się znieść muzykę, której nienawidzę. Staram się doradzać kiedy ma problemy czy gorszy humor... Jednak są takie momenty, kiedy wszystko drażni i uwiera... Organizm odmawia posłuszeństwa i nawet uważne wysłuchanie tego drugiego człowieka jest ogromnym wyzwaniem. Lubimy się i przyjaźnimy, ale coraz częściej zaczynam marzyć o własnym kącie. Starzeję się? Moja przyjaciółka ze studiów twierdzi, że szybciej dojrzałam... Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, to za 1,5 roku będę kończyła studia. Tylko 1,5 roku... Ostatnio dotarło to do mnie bardzo głęboko.

P.S. Pisałam już, że oczarowała mnie ostatnia płyta zespołu LemON? Jest przepiękna!

poniedziałek, 9 listopada 2015

Co dalej?

Chyba nie lubię tego czasu. Z jednej strony wiem, że zbliża się zima. Chociaż z drugiej strony widzę puste patyki na drzewach, które próbują udawać, że jesień jeszcze trwa. Z trzeciej strony wciąż mam w głowie obraz listopadowych, rozświetlonych i ukwieconych cmentarzy. Jednak z czwartej strony świat bombarduje nas świątecznymi ozdobami, które totalnie kłócą się z całą resztą. Nic do siebie nie pasuje. Ja też w środku jestem taka niepoukładana. Wszystko się we mnie kłóci. Ostatnio tyle we mnie niepewności i zwątpienia.

Widziałam się wczoraj z Justyną. Mogłabym całe życie siedzieć z nią i rozmawiać przy herbacie. Mam wrażenie, że rozumie mnie jak nikt inny. Chociaż między nami nie zawsze było kolorowo. Był moment kiedy nasza przyjaźń była jednym wielkim dystansem i udawaniem. Wczoraj rozmawiałyśmy o wszystkim. I właśnie chyba dlatego wróciłam taka przybita. Bo wróciłam do świata, w którym nie mogę z każdym o wszystkim pogadać. Mam wrażenie, że zazdroszczę jej totalnie wszystkiego. Przygotowań do ślubu, relacji z narzeczonym, pracy, studiów, planów na przyszłość, mieszkania, przyjaciół...Nawet tego, że dojeżdża na uczelnię z drugiego końca miasta. Wiem, że to niesamowicie głupie... 

Zastanawiam się, co musiałoby się stać, abym poczuła się taka lekka i szczęśliwa? Dziś obudziłam się jakaś poddenerwowana, sama nie wiedząc czemu. Nie wiem co będzie dalej. Ostatnio rozmawialiśmy z M. o naszych dalekosiężnych planach na "po ślubie". Gdzie będziemy szukać pracy, co będziemy robić, gdzie będziemy mieszkać... Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałabym, że mamy plan i wszystko jest ustalone. Jednak teraz mam wątpliwości. M. chce abyśmy poszukali swojego szczęścia w Krakowie. Do niedawna byłabym zachwycona, a teraz mam poważny mętlik w głowie. Może lepiej zostać w Rzeszowie? Być może nie zarobimy tyle co w Krakowie, ale będziemy bliżej domu, może nawet wybudujemy swój własny dom. Justyna z narzeczonym właśnie w Rzeszowie będą szukać swojego miejsca... Ceny działek pod Krakowem mnie przerażają. Za taką cenę w moich stronach można wybudować 2 a może nawet 3 domy! Natomiast coraz częściej chodzi mi po głowie wersja: Warszawa. Wiem, że M. myślał kiedyś o Warszawie, ale ja skutecznie wypleniłam ten pomysł. Dzisiaj sama nie wiem co o tym myśleć... Z jednej strony wiem, że mielibyśmy duże szanse na pracę w Warszawie. Po moich studiach miałabym szansę na naprawdę ciekawą pracę. Ale z drugiej strony boję się, że Warszawa mnie przytłoczy. W dodatku to spory kawałek w nasze dziewicze tereny. No i moglibyśmy raczej pomarzyć o własnym domu... Może za bardzo wybiegam w przyszłość. Może za bardzo próbuję wszystko w głowie sobie poukładać. Ale czuję taką pustkę i niepewność... Co dalej? Czy jest jakieś miejsce, które czeka właśnie na nas? Czy jest w ogóle takie miejsce? Czy całe życie będziemy się tułać?

środa, 4 listopada 2015

Zakładka ULUBIONE

Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze Justynę. Tak, tak... To ta sama dziewczyna, której oświadczył się chłopak po kilku miesiącach znajomości. Ostatnio w końcu się spotkałyśmy. Bałam się tego spotkania. Sama nie wiem dlaczego. Wiedziałam, że data ślubu jest ustalona i przygotowania zaczynają nabierać jakiś kształtów. Gadałyśmy dobrych kilka godzin. Bałam się niepotrzebnie. Naprawdę brakowało mi tych naszych rozmów. Tak szczerych i spokojnych. Takich rozmów, gdzie nikt nie przerywa gdy mówię. Takich rozmów, gdzie mogę wysłuchać drugiej osoby. Takich rozmów gdzie mogę powiedzieć co myślę. W końcu mogłyśmy bez skrępowania ponieść się radości z tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które dzieją się w jej życiu. Rozmawiałyśmy o wszystkim. O rzeczach poważnych i mniej poważnych... Okazało się, że mamy bardzo podobną wizję ślubu i wesela:) Delikatna sukna, nieidealnie ułożone kwiaty, romantyczna fryzura, zdjęcia z duszą, kameralny ślub i cała masa innych drobiazgów... Chyba rozumiemy się w tej materii jak mało kto. 

Chociaż gdy opowiadała mi o tym wszystkim, nagle poczułam takie ukłucie. Od lat na moim komputerze w zakładce ULUBIONE, leży sterta ślubnych i weselnych inspiracji. Zdjęcia, filmy... Leżą przykurzone i czekają na swój czas. A tu nagle okazuje się, że ta moja wizja, wcale nie jest tylko MOJĄ wizją. Poczułam się ogołocona z moich marzeń. Z tego wszystkiego na co tak z utęsknieniem czekałam. Jednak mimo tego ukłucia w sercu, myślę sobie, że ta nasza rozmowa była ogromnym... błogosławieństwem. Wokół siebie mam mnóstwo koleżanek, z którymi nie rozmawiam na tematy związkowo-narzeczeńsko-ślubne. Gdy ostatnio powiedziałam mojej współlokatorce, że chciałabym już zostać narzeczoną, to spotkałam się ze zdziwieniem: "Ale jak to? Naprawdę chciałabyś już teraz? Tak szybko? Ja to do 30 będę czekać, bo praca, bo coś tam... Bo moja siostra wyszła za mąż w wieku 23 lat i żałuje..." Czasami po prostu nie ma z kim pogadać... Moja współlokatorka nigdy nie była w poważniejszym związku, więc inaczej podchodzi do niektórych spraw. Jest takie powiedzenie... Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Gdy ostatnio zaręczyła się jej koleżanka ze studiów to wróciła zdołowana i powiedziała: "Jeśli się kiedyś zaręczysz to nawet mi nie mów, bo już zupełnie wpadnę w depresję..." Zaczęłam wtedy wyobrażać sobie ten moment. Komu powiem? Do kogo zadzwonię z nowiną? Kto się naprawdę ucieszy? A może będę musiała omijać szerokim łukiem ten temat, by przypadkiem kogoś nie urazić naszym szczęściem? Smutne to wszystko...

To spotkanie było... błogosławieństwem. Ta rozmowa była błogosławieństwem.

P.S. Ostatnich kilka dni było cudownym czasem. Nie wiedziałam, że mam takiego troskliwego mężczyznę. A mój jakże troskliwy mężczyzna odkrył pewną piosenkę, której przez ostatnie dni nie dawał spokoju:) Chyba tęsknię...

niedziela, 18 października 2015

Dziwne i niesamowite rzeczy

Pogodzenie dwóch kierunków to ogromne wyzwanie. Mnóstwo czasu zajmują sprawy organizacyjne, zorientowanie się w planach zajęć, zdyscyplinowanie siebie samej i przestawienie na inny tryb studiowania. Myślałam, że nie dotrwam nawet do połowy miesiąca. Natomiast oprócz zmęczenia i zabiegania, jest we mnie ogromna siła i motywacja. Wiem, że dużo zawdzięczam dobrym ludziom, których spotykam. Ich zrozumienie i dobre serce są nieocenione.

Zajęcia na uczelni pochłaniają większość mojego czasu. Praktycznie od rana do wieczora biegam między wydziałami. Nawet w piątki do 20:00. W soboty i niedziele nadrabiam zaległości i przygotowuję się do zajęć. Właśnie wtedy mam chwilę, aby odpocząć i złapać oddech przed kolejnym ciężkim tygodniem. Boję się, że pewnego dnia zabraknie mi sił. Boję się porażki i zniechęcenia, które mogą mnie dopaść w każdej chwili. Jednak mimo wszystko chcę iść dalej. Chcę zmierzyć się z tym co trudne i wymagające. Nie jestem w tym sama. Mam cudownego mężczyznę.

Początek tego roku akademickiego zaczął się naprawdę wyjątkowo. Rekolekcje z ojcem Adamem były wręcz plastrami miodu, przyłożonymi na moje wszelkie wątpliwości, mój strach i totalną wewnętrzną pustkę. Nie myślałam, że można aż tak bardzo pragnąć przebywania z młodymi ludźmi, wspólnej modlitwy, Słowa Bożego i Eucharystii. Nie myślałam, że jestem na tyle silna, aby po całym dniu zajęć i obowiązków, znaleźć dla Niego czas. I to był zdecydowanie najpiękniejszy obraz tych rekolekcji. Tłum młodych ludzi przystępujących do Komunii. Najpiękniejszy obraz, jaki może zobaczyć każdy chrześcijanin.

Źródło: www.poczekajka.pl
P.S. Mam wrażenie, że w moim życiu dzieje się coś dziwnego:)

sobota, 10 października 2015

Liebster Blog Award

„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.


Chciałam serdecznie podziękować Heke z bloga Mała wielka rodzina za nominację do Liebster Blog Award:) Niektóre pytania zupełnie mnie rozłożyły, niektóre wzbudziły wątpliwości, a jeszcze inne wywołały uśmiech:) Oto moje odpowiedzi:

1. Dlaczego pojawiłeś/ pojawiłaś się w blogowym świecie? Co Ciebie do tego natchnęło?

Kilka lat temu przeżywałam dość trudny czas w moim życiu. To właśnie wtedy zaczęłam na poważnie szukać Boga w moim życiu. Zaczęłam też dramatycznie poszukiwać ludzi i przyjaciół, którzy potrafiliby mnie zrozumieć. Właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam o założeniu bloga:)

2. Jaka jest Twoja ulubiona pora roku i dlaczego akurat ta?

Najbardziej lubię wiosnę. Wiosna to życie. Wszędzie jest pełno zieleni i kwitnących drzew. Lubię ten ożywczy powiew wiosennego powietrza, który daje nadzieję. Wiosna to czas, w którym przyszłam na świat. To okres Zmartwychwstania i radości. Wiosna to po prostu jakiś nowy etap w życiu:)

3. Wierzysz w Anioły? Jak wyobrażasz sobie swojego Anioła Stróża?

Tak, wierzę. Wiem, że mój Anioł Stróż jest. I tylko tyle mi wystarczy:)

4. Czy lubisz swoje życie takim jakim jest obecnie? Jeśli nie, to dlaczego?

Lubię. Mimo wszystkich przeszkód, niedociągnięć, niespełnionych marzeń, rozczarowań i trudności... Lubię swoje życie:)

5. Na co najpierw zwracasz uwagę spotykając drugiego człowieka?

Na wyraz twarzy i jego nastawienie względem mnie samej. Uśmiechem można przebić wiele wysokich murów:)

6. Twoje dwie wady.

Za bardzo przejmuję się opinią innych. To zdecydowanie najbardziej uwierająca wada. Czasem jestem strasznie marudna i chcę mieć wszystko dokładnie zaplanowane. Nie znoszę siebie takiej:)

7. Bez jakiej rzeczy nie mógłbyś/mogłabyś wytrzymać w ciągu dnia?

W przypadku rzeczy materialnej, pewnie byłby to telefon komórkowy. Na pewno nie mogłabym wytrzymać bez jedzenia:)


8. Jakiego powiedzenia używasz najczęściej?

"Nie samym chlebem żyje człowiek":)

9. Czy lubisz nagłe zmiany? A może wolisz mieć wszystko zaplanowane co do minuty? Dlaczego?

Nie lubię nagłych zmian, chociaż zmiany bywają potrzebne. Natomiast lubię mieć wszystko zaplanowane, chociaż nie co do minuty:) Staram się szukać złotego środka.

10.Czy masz książkę bądź ulubiony film, do którego mógłbyś/mogłabyś wracać w nieskończoność?

W nieskończoność mogłabym wracać tylko do Biblii, która za każdym razem jest inna:) Tej pozycji nie da się zapamiętać. Nie można jej poznać do końca. Dlatego jest taka niezwykła.
  
11. Zapach jakiego ciasta/potrawy kojarzy Ci się z dzieciństwem?

Najbardziej z dzieciństwem kojarzy mi się zapach letnich przetworów i kruche ciasto ze śliwkami:)

Zgodnie z zasadami nominuję następujące osoby: 

Puellę 
Małą Mi 
Elę W
Milettę
Anię
Beatę J
Troponinę.T

Oczywiście nie musicie czuć się zobowiązane do udziału:) Oto pytania dla Was:

1. Jak wyobrażasz sobie Twoje życie za 20 lat?
2. Jaką kobietą chciałabyś być? 
3. Co najbardziej motywuje Cię do działania?
4. Jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
5. Twoja wymarzona praca, Twój wymarzony zawód to...
6. Który miesiąc lubisz najbardziej? Dlaczego?
7. Który okres edukacji wspominasz najmilej? Dlaczego?
8. Miejsce, do którego mogłabyś wracać latami to...
9. Co Cię zachwyca w ludziach?
10. Kobieta, która Cię inspiruje to...
11. Mężczyzna, który Cię inspiruje to...

niedziela, 4 października 2015

Zwycięzca śmierci

Dokładnie dzisiejszej nocy minął tydzień od śmierci dziadka. Nowotwór był nieustępliwy i dużo silniejszy. Dopiero teraz jestem w stanie o tym mówić. Myślałam, że jestem twarda, jednak na pogrzebie zupełnie się posypałam. Kontakt z moim dziadkiem był bardzo zdystansowany. Nie mieliśmy wspólnych tematów. Widywaliśmy się bardzo często, ale zawsze brakowało mi bezpośredniej relacji. Czuję ogromny żal i jednocześnie spokój. Bo śmierć człowieka to zawsze myśl o nadziei. Uwolnienie od cierpienia i choroby. Bo od kiedy Jezus zwyciężył śmierć, wszystko się zmieniło.

Dzisiaj o. Adam Szustak głosi rekolekcje w moim studenckim mieście. Rekolekcje na dobry początek roku akademickiego pod tytułem "Ucho i wielbłąd". Oby tego dobra było jak najwięcej. Nie tylko przez te kilka dni rekolekcji, ale przez cały rok. Brakuje mi wytrwałości. Wiele rzeczy bardzo uwiera. Momentami dopada zniechęcenie. A to będzie bardzo wymagający czas. Bardzo trudny. Pewnie kiedyś przyjdzie kryzys i powiem, że mam dość. Wiem, że to wszystko się wydarzy. Jednak chciałabym dostrzec w tym wszystkim sens i nabrać mnóstwo siły, aby przezwyciężyć te wszystkie trudności.


W oczekiwaniu na Światowe Dni Młodzieży... Tym razem po włosku.

poniedziałek, 21 września 2015

100

Ostatnio zadzwoniła do mnie Justyna. Ta sama, której niedawno oświadczył się chłopak po 7 miesiącach znajomości. Emocje nieco opadły, więc w końcu mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Chociaż w jej głosie ciągle czułam podekscytowanie:) Zdała mi szczegółową relację z zaręczyn. Pierścionek zaręczynowy widziałam już wcześniej. Opowiedziała mi o wszystkich wstępnych planach. Ślub planują na wiosnę 2017 roku. Sala weselna też jest wstępnie upatrzona. Chcą do końca tego miesiąca załatwić najważniejsze sprawy. Justyna chyba sama nie wierzy, że to wszystko dzieje się naprawdę. Tyle emocji i radości jest w tym wszystkim, że trudno powstrzymać wzruszenie. 

Tylko ja... Jestem jakaś inna. Gdy rozmawiałyśmy myślałam, że się popłaczę i zacznę skakać ze szczęścia. Gdy tylko się rozłączyła, wszystko przygasło. Byłam jak wypalona. Ciągle myślałam o naszym związku... Wkradła się zazdrość i poczucie okropnej niesprawiedliwości. Chciałabym umieć odrzucić te negatywne emocje. Chciałabym w 100% cieszyć się szczęściem innych. Ale nie potrafię... Jest mi tak przykro. Wiem, że ich sytuacja jest inna. Nasza jest dużo bardziej skomplikowana. Tylko dlaczego my musimy iść po takich wybojach, kiedy inni mają prościutką autostradę prosto pod ołtarz?

Ostatnio mój czas wypełnia pewna modlitwa. Być może kiedyś o niej wspominałam na blogu. Modlitwa za mojego chłopaka. Postanowiłam, że będą się nią modlić każdego dnia. Tuż przed zaśnięciem. Żałuję, że nie poznałam tej modlitwy dużo wcześniej, bo to jedna w najpiękniejszych modlitw.

"Panie Boże, postawiłeś na mej drodze człowieka, 
któremu oddałam swoje serce i z którym chcę związać swój los. 
Czuwaj nad nim, chroń go od niebezpieczeństw i spraw, 
aby w Tobie osiągnął życiową dojrzałość. 
Pomóż mu być prawym, mądrym i dobrym. 
Daj mu mężne serce, żeby się nie lękał trudności, 
lecz przełamywał je w imię Twoje. 
Uczyń go narzędziem Twojej Opatrzności.

Święty Józefie, patronie mężczyzn, 
broń mego chłopca od pokus fałszywej męskości. 
Naucz go opanowywać zmysłowość i podporządkować własne ciało 
służbie prawdziwej miłości. 
Chroń go od alkoholizmu. 
Spraw, abym mogła bezpiecznie oprzeć się na tym, 
któremu powierzam swój los. 
Bądź mu pomocą i wspieraj go w każdej potrzebie."

Właśnie zauważyłam, że to 100 wpis na tym blogu:) 

środa, 16 września 2015

5

Zostałam przyjęta na drugi kierunek:) Jest radość, satysfakcja i w pewnym sensie ulga. Chociaż z drugiej strony pozostało uczucie niepewności. Czy dam radę pogodzić oba kierunki? Czy przetrzymam to uciążliwe jeżdżenie między wydziałami? Czy uda się przezwyciężyć zmęczenie i stres? Jacy będą ludzie, których spotkam? Czy to możliwe, aby napisać i obronić dwie magisterki w tym samym roku? No i najważniejsze: Czy dwa kierunki  tak naprawdę mają sens? Dopiero przed chwilą naczytałam się o tym w Internecie... Że to bez sensu, że nikt na to nie patrzy, że lepiej poświęcić się czemuś innemu... Jak jest naprawdę? Chciałabym mieć jasną sytuację i usłyszeć, że dobrze robię.

 Dokładnie dzisiaj mija 5 lat odkąd jesteśmy razem:)

niedziela, 13 września 2015

Do góry nogami

Tyle wydarzyło się w ostatnim czasie, że sama nie wiem od czego zacząć... Z jednej strony tyle radości, a z drugiej tyle samo przygnębienia i rozczarowań... 

M. wrócił z Niemiec nieco wcześniej niż zostało zaplanowane. Cieszyłam się niesamowicie na ten wspólny czas razem. Miało być tak cudownie. Cały miesiąc razem. Wspólny wyjazd. I... nagle czar prysł. Nie chcę opisywać szczegółów, bo to dość skomplikowane, ale właśnie w tej chwili M. jest w drodze do Niemiec. Spędzi tam jeszcze 2 tygodnie. To był czas niesamowicie trudnych rozmów i decyzji. Koniec końców, jeszcze te 2 tygodnie musimy dzielnie przetrwać.

Za 2 dni mam egzamin wstępny na studia. Postanowiłam, że spróbuję. Nawet nie wiem czy się dostanę, nie wspominając już o studiowaniu równolegle dwóch magisterek. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Chcę próbować, póki mam taką możliwość. Niektórzy w ogóle nie widzą w tym sensu, a niektórzy wręcz przeciwnie- zachęcają abym ryzykowała. Niczego nie jestem pewna i boję się porażki. Tylko co mi pozostało? Tylko próbować.

A najlepsze wydarzyło się wczoraj. Justyna jest moją bardzo dobrą koleżanką od liceum. Mieszkałyśmy razem przez 3 lata. Teraz studiujemy w tym samym mieście, więc widujemy się od czasu do czasu. Justyna nigdy nie miała szczęścia w miłości. Fakt, nie narzekała na brak zainteresowania, ale trafiała na kompletnie nieodpowiedzialnych chłopaków. Dopiero niedawno. Poznała naprawdę sympatycznego faceta. Są razem dopiero 7 miesięcy. A wczoraj dostałam wiadomość, że właśnie się zaręczyli. Byłam zupełnie zdezorientowana:) Zresztą podejrzewam, że Justyna też;) Po chwilach euforii, radości, szoku i niedowierzania... zrobiło mi się niesamowicie smutno. Fakt, ich sytuacja jest inna, bo jej narzeczony już od dawna pracuje... Ale mimo wszystko, poczułam takie ukłucie zazdrości. To ona zawsze wypytywała o nasze plany, zaręczyny i ślub. A teraz wszystko wywróciło się do góry nogami.

Tymczasem zakochałam się w hiszpańskojęzycznej wersji "Błogosławieni miłosierni". Już niecały rok:)

czwartek, 27 sierpnia 2015

O wyjątkowych drobiazgach

Jestem sentymentalna. Od dziecka zbierałam wszystko co popadło. Szafki uginały się pod ciężarem zabawek, a szuflady nie potrafiły pomieścić wszystkich drobiazgów. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Może tylko to, że dbam o moje drobiazgi z jeszcze większą pasją niż kiedykolwiek:) Jestem pod tym względem pedantką i lubię porządek. Do szczegółów i pamiątek mam szczególny sentyment. Niektóre rzeczy zalegały na dnie szafy przez wiele lat... Dopiero teraz wracają wspomnienia związane z tymi przedmiotami. Uważam, że nawet najmniejsze z nich kryją w sobie bardzo dużo. 

Przekonałam się o tym, kiedy z moją mamą robiłyśmy generalny remont w moim pokoju. Moja mama podobnie jak ja, lubi porządek. Ale to zupełnie inny rodzaj porządku, dlatego, że moja mama pozbyła by się najchętniej wszystkiego co niepotrzebne. Remont był idealną ku temu okazją:D Tyle, że ja niekoniecznie chciałam się wszystkiego pozbywać:D Kiedy tak segregowałyśmy wszystkie szuflady, wpadłyśmy na całą stertę pocztówek, kartek, obrazków... Moja mama zaczęła je przeglądać, stwierdzając, że trzeba te wszystkie starocie od razu wyrzucić. Po czym... znalazła kartę bożonarodzeniową od swojej cioci ze Stanów Zjednoczonych z 1974 roku. Chyba nie muszę mówić jaka była jej reakcja:) Od tej pory kartki leżą u mnie w szufladzie:) 

Może zbyt dużą wartość przypisuję tym wszystkim duperelkom. Jednak mało kto potrafi wyobrazić sobie jaką wartość ten duperelek będzie miał za 10 czy 50 lat. Ja doświadczyłam tego po śmierci mojego wujka. Wujek miał już swoje lata, ale wszyscy go uwielbiali. Zawsze siedział przy oknie, paląc najprawdziwszą w świecie fajkę. Lubiłam jego spokój i opanowanie. Był pierwszą tak bliską mi osobą, która odeszła. Gdy zmarł, moja mama zaczęła przekopywać komputer, by odnaleźć ostatnie zdjęcia z wujkiem. Tamtych zdjęć nigdy nie znalazłyśmy. Od tamtej pory zaczęłam inaczej patrzeć na fotografie. Zobaczyłam w nich coś więcej niż tylko obraz. Stąd moje zamiłowanie do zdjęć, które potrafią zatrzymać nie tylko obraz, ale i czas. A już całkowicie wariuję na punkcie dedykacji. Uwielbiam prezenty i pamiątki, które mogę podpisać. Napisać datę, cytat lub słowo od siebie. 

Zauważyłam, że oboje z M. mamy szczególne zamiłowanie do uwielbiania drobiazgów. Najlepszym na to dowodem jest cała sterta rzeczy, które zbierał przez te wszystkie lata bycia razem. Co chwilę zaskakuje mnie kolejną drobnostką odnalezioną po latach w plecaku bądź w szufladach. Już wiele razu wzruszałam się na ich widok. Drobiazgi mają niezwykłą moc uzdrawiania czasu.

W prawdzie dla niektórych wakacje się już kończą, ale może nie wszyscy mieli okazję zobaczyć nowy cykl filmów o miłości:) 

wtorek, 18 sierpnia 2015

Razem i osobno

Pod koniec lipca M. wyjechał do pracy za granicę. Z tego zamieszania i mojej nieobecności na blogu zapomniałam o tym wspomnieć. Jeszcze tylko 15 dni i znów się zobaczymy. Z drugiej strony czuję żal, bo utraciliśmy pewien czas, który mogliśmy spędzić razem. Jeszcze ta pogoda... Taka piękna, słoneczna. Idealna, aby gdzieś pojechać, rozłożyć koc, ochłodzić się w wodzie... Czuję w środku niewyobrażalną pustkę. Ciągle żyję tymi 15 dniami, które pozostały. I nadzieją, że spędzimy gdzieś razem wspólny weekend. Bo taka propozycja padła i jest owiana jakąś niewyobrażalną tajemnicą. Próbowałam dowiedzieć się chociaż gdzie pojedziemy, ale nic z tego. O ile w ogóle pojedziemy. Chociaż powiem szczerze, że wyobraźnia zaczęła wariować:) Nawet nie chcę się temu opierać, bo to fantastyczne uczucie. Tym bardziej, że od kiedy M. wyjechał ciągle rozmawiamy o naszej przyszłości. Małżeństwo, rodzina, dom, praca... Wiadomo. 

Wzięło mnie na całego. Ostatnio wertowałam strony z pierścionkami zaręczynowymi z zawziętym postanowieniem, że w końcu znajdę mój wymarzony. Trochę głupie, ale która z nas tego nie zna? Oczywiście ideałem był pierścionek księżnej Cambridge, ale wolałam zejść na ziemię;) Tym bardziej, że co jakiś czas M. bombardował mnie pytaniami na ten temat. Jakie mi się podobają, jaki kamień, w jakim stylu... I inne tego typu rzeczy. Chciałam mu po prostu go pokazać. Tak byłoby najprościej:) Jednak nie znalazłam nigdy takiego, który odzwierciedlałby dokładnie TEN WYMARZONY PIERŚCIONEK. Sam podsyłał różne zdjęcia. Czasem w takiej ilości, że już wariowałam. Dopiero ostatnio. Znalazłam! Był dokładnie taki jak chciałam. Urzekł mnie niesamowicie. A potem zobaczyłam cenę. Tylko 20 tysięcy złotych:D Koniec końców pewnie będzie zupełnie inny. I znając życie popłaczę się jak głupia, bo będzie tak piękny i tak wymarzony jak nigdy dotąd. Bo z miłości. A tak zupełnie odbiegając od tematu... Stwierdzam, że wyczekiwanie jest fantastyczne! Jeśli Pan Bóg pozwoli to za 3 lata o tej porze prawdopodobnie będziemy już małżeństwem;)


piątek, 14 sierpnia 2015

Wesele, wesele i po weselu

Jutro minie 3 tygodnie od ślubu mojej przyjaciółki. Tyle razy zabierałam się do napisania tej notki. W pewnym momencie przestałam liczyć kolejne próby sklecenia choćby jednego zdania. Dzisiaj opiszę Wam moje wrażenia i przemyślenia z tego dnia:) 

Przyznam, że emocje były niesamowite. Obudziłam się z lekko ściśniętym żołądkiem:D Chodziłam i tylko zastanawiałam się co czuje moja przyjaciółka, co dzieje się w jej domu, co robi... Atmosfera była tak przyjmująca. Momentami, czułam się jak w dniu własnego ślubu. Nie wiem jak to jest. Nie znam tego uczucia. Mogłam się jedynie domyślać:) Na początku postanowiliśmy, że pójdziemy do domu Panny Młodej. Takie były wstępne plany, jednak zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Nie chcieliśmy robić zbędnego zamieszania, dlatego poszliśmy od razu do Kościoła. Na ślubie było kilka momentów kryzysowych:D Nie ukrywam, że zakręciła się łezka w oku ze wzruszenia;) Całą ceremonię zepsuła jedynie homilia księdza. Widać, że był zupełnie nieprzygotowany. Nie wiedział nawet jak ma na imię Pan Młody. Kazanie też obracało się głównie wokół polityki i najgorszego zła jakie jest na świecie. Wolę pominąć ten wątek...
Potem przyszedł czas na życzenia i wesele. Powiem szczerze, że akurat wesele totalnie nie było w moim stylu. Zabawa z remizie, kucharka, rzeźnik, dekoracje, załatwianie każdej sprawy samemu... Kto chociaż raz miał okazję być przy organizacji takiego wesela to wie, co mam na myśli. Ja miałam okazję być 3 razy. I ostatnią rzeczą, którą chciałabym robić na tydzień przed ślubem to stać w kuchni przy sałatkach, plackach i wędlinach. Najgorszy w tym wszystkim był brak klimatyzacji. Na zewnątrz było wtedy ponad 30 stopni. Przyszliśmy po życzeniach na miejsce, a tam żadnej różnicy temperatur! Nikt nie miał ochoty na jedzenie przy takim upale, nie wspominając o tańcach. Sala do tańczenia była zupełnie na innym piętrze, pod samym dachem. Po jednej piosence woda lała się z nas ciurkiem. W sali do siedzenia zamiast krzeseł, ustawione były długie, drewniane ławki bez oparcia. Ogólnie miałam wrażenie, jakby to były trzy wesela w jednym miejscu. Część gości była w sali tanecznej, część w sali do siedzenia a część na polu. Najgorsze było to, że Para Młoda przez kilka godzin nie była obecna na weselu. Przyjechali z plenerowych zdjęć już po zmroku. Miałam wrażenie, jakby ślub był tylko dodatkiem do tej ogromnej, wiejskiej imprezy. Dopiero po tym weselu uświadomiliśmy sobie z M. jakiego wesela chcielibyśmy uniknąć. Wesele weselem... Było jak było, ale akurat ja najbardziej cieszę się, że mogłam być na tym ślubie. Bo to właśnie ten moment był najważniejszy. Po tych wszystkich wrażeniach coraz bardziej zaczęłam tęsknić za naszym ślubem:) Mimo tej całej niechęci do wesela i weselnych zwyczajów, które aż przytłaczają człowieka, chciałabym aby kiedyś taki dzień mógł mieć miejsce. Aby było kameralnie, bez rozdmuchiwania, bez niepotrzebnego stresu. Tak po prostu.

czwartek, 16 lipca 2015

O obronie, zaufaniu i wieczorze panieńskim

Ponad dwa tygodnie temu, szczęśliwie obroniłam pracę dyplomową:) Nie ukrywam, że stres i zmęczenie zupełnie mnie wykończyły. Poczułam ulgę i ogromną satysfakcję, patrząc z perspektywy czasy na te mijające 3 lata studiów. Co dalej? Chciałabym oczywiście rozpocząć studia II stopnia. Od dłuższego czasu zastanawiałam się czy nie rzucić tego wszystkiego i rozpocząć czegoś nowego. Może nowe miejsce? Może nowy kierunek? Może zupełnie inne zajęcie? Pomysłów na przyszłość w głowie było mnóstwo, jednak podejmowanie tak ważnych decyzji to zdecydowanie moja najsłabsza strona. Postanowiłam ostatecznie, że chcę zaryzykować. Nie wiem co wyjdzie z tego wszystkiego, ale chcę spróbować. Nie dam rady się dostać? Trudno. Nie dam rady pociągnąć dwóch dziennych kierunków? Trudno. Mimo wszystko chcę robić coś "ponad", aby w razie czego mieć jakiś punkt zaczepienia. W przeciwnym razie zwariuję zupełnie.

Te ostatnie 2 tygodnie były tak intensywne, że nie miałam nawet czasu by zajrzeć na pocztę. Nie wspominając o większych wysiłkach. Życie na wsi rządzi się swoimi prawami:) Człowiek konsekwentnie ucieka od świata, aby w spokoju odetchnąć. Tym bardziej, że miałam za sobą intensywny czas.

Czuję, że zakochuję się za każdym razem kiedy widzę M. Wiele się zmienia. Nie widzieliśmy się dość długo z powodu mojej obrony, dlatego myślałam, że to tylko chwilowe. Nic z tego. Tak bardzo brakuje mi Jego obecności, wspólnego czasu razem, dogadywania sobie nawzajem, Jego żartów i uśmiechu. Czasem tylko żałuję, że jestem tak bardzo egoistyczna w tym wszystkim i próbuję zbyt często stawiać na swoim. A wystarczy tak niewiele, bo tylko ZAUFAĆ.

Za 9 dni ślub przyjaciółki:) Zastanawiam się tylko nad jednym: kiedy ten czas uleciał?! Ostatnie 2 lata narzeczeństwa były zaledwie jak jedno tchnienie. Postanowiłam w związku z tym faktem, zmobilizować naszą licealną grupę i zorganizować wieczór panieński:) Nie spodziewałam się aż tak wspaniałego efektu:) Po pierwsze, tylko jedna z dziewczyn odmówiła przyjazdu ze względu na pracę, więc frekwencja wynosiła 99% a to niebywały sukces w naszym wydaniu. Po drugie, to była szeroko zorganizowania akcja, o której nie wiedziała jedynie główna zainteresowana:D Po trzecie, niespodzianka udała się fantastycznie, ponieważ gdy przyjechałyśmy,przyszła Panna Młoda... spała:D Nie muszę chyba mówić jaką miała minę i jak zareagowała:D Żałuję tylko, że nie zostałyśmy dłużej, ale praktycznie każda z nas jest z innego końca województwa, więc chciałyśmy jeszcze bezpiecznie i spokojnie wrócić do domów. Kupiłyśmy przyszłej Pannie Młodej po kilka drobiazgów, posiedziałyśmy, pogadałyśmy. Zadbałyśmy też o prowiant:) Było naprawdę rewelacyjnie:) Polecam każdemu. 

czwartek, 25 czerwca 2015

Był zwyczajny i zupełnie przeciętny dzień

Moja mama od rana bombardowała mnie pytaniem: "A czy ty jesteś gotowa na narzeczeństwo?" Nie wiem dlaczego, ale zachowywała się dość dziwnie. W dodatku te jej nieco uwłaczające pytania... Był już wieczór. Nagle zobaczyłam M. Byłam zdziwiona, bo nie wspominał, że przyjedzie. W dodatku nie przypominałam sobie, abyśmy mieli gdzieś wychodzić, a on miał na sobie nowy garnitur, koszulę i krawat. Powiedział, że gdzieś mnie zabiera. Byłam zaskoczona, ale pojechaliśmy. Czułam, że coś się święci. I to coś, na co czekałam całe życie. Nie miałam na sobie nic ładnego i eleganckiego, więc czułam się jak taka szara myszka. Pojechaliśmy do restauracji, a nasz stolik był na zewnątrz. Tylko nasz stolik. Zupełnie nie pasowałam do tego miejsca- ciągle myślałam tylko o tym jak beznadziejnie wyglądam w tym brzydkim swetrze. Było zimno, a ja i tak dygotałam. M. zaczął coś mówić, że to nie koniec tego wieczoru, że pojedziemy jeszcze w inne miejsce. Zaczął też coś mówić o nas i naszej miłości... Ja wtedy w głowie miałam ciągle dudniące mi w uszach pytanie mamy, które powtarzała przez cały dzień. On mówił, mówił i mówił... A ja wtedy wypaliłam: "Nie! Ja wiem co chcesz powiedzieć, ale ja nie chcę. Nie tutaj i nie teraz."

Obudziłam się i zrozumiałam, że to kolejny głupi sen. Był tak prawdziwy, jakby wydarzył się naprawdę. Po przebudzeniu, musiałam jeszcze chwilę oswoić się z myślą, że to jedynie jakaś koszmarna historia.

wtorek, 23 czerwca 2015

Prosta?

W końcu wyjaśniła się sprawa z ewentualną pracą M. No więc... Lipiec spędzimy na 100% w Polsce. W sierpniu M. wyjeżdża. Jeszcze nie wiadomo czy sam czy ze mną, ale to temat wciąż otwarty. Pod znakiem zapytania jest jedynie wrzesień. Mieliśmy na ten czas już swoje plany, ale rodzina jest tak "wspaniałomyślna", że postanowiła zrewanżować się za ten odwołany lipcowy wyjazd i przenieść go na wrzesień. M. nie jest tym faktem zachwycony. Ja zresztą też nie. Z reguły rzadko wybucham krzykiem, ale w tamtym momencie miałam ochotę wykrzyczeć na całe gardło: "No pewnie, najlepiej weźcie go sobie tam na zawsze. Bo przecież po co ma tutaj siedzieć w Polsce?!" Mam wrażenie, że oni nic nie rozumieją...

P.S. Polecam obejrzeć teledysk. A jednak można zrobić coś pięknego: bez wulgarności, natłoku powierzchowności oraz zupełnie płytkich tekstów i obrazów.

 

piątek, 19 czerwca 2015

Gdy coś się komplikuje...

Praca wakacyjna M. stoi pod znakiem zapytania. Teoretycznie powinnam skakać ze szczęścia, ale nie skaczę. Wyjazd był już zaklepany gdy nagle dowiedziałam się, że może pojawić się opcja jego odwołania. Oznaczałoby to, że M. zostanie bez pracy, czyli bez pieniędzy. Od szkoły średniej nie dostaje już od rodziców żadnych środków finansowych na własne potrzeby. Najgorsze jest to, że tę pracę zaoferowała osoba z mojej rodziny i teraz czuję się winna. Wiem, że to głupie, bo przecież nikt nie zrobił tego specjalnie i z premedytacją. Nie zmienia to faktu, że nie wiemy na czym stoimy. Na szukanie pracy wakacyjnej w naszej okolicy jest już za późno. Jedyne co nam pozostaje to czekać na ostateczną decyzję. Ja po cichu liczę na dobre wyjście z tej sytuacji, choć M. otwarcie przyznał, że nie chce robić sobie nadziei.

Czuję, że nasze życie zamiast przesuwać się do przodu, zupełnie stanęło w miejscu. Ta praca miała być krokiem naprzód. Niewielkim, bo to przecież tylko zarobek wakacyjny, ale jednak krokiem. Dla nas to bardzo dużo. Przecież nie mamy nic. Nawet temat zaręczyn i wspólnego życia jakby zaczął przybierać nową jakość. A teraz zupełna cisza... Pamiętam ten moment kiedy wysłał mi zdjęcie pierścionka z pytaniem: "Podoba ci się?" Choć był to już któryś z kolei pierścionek i któreś z kolei pytanie, czułam takie przyjemne ukłucie w sercu, że coś zaczyna się w końcu dziać. Że to prawdopodobnie nie jest już tylko świat widziany za mgłą, ale coś, co dzieje się naprawdę.

Pamiętam, że gdy miałam 7 lat mój wujek oświadczył się cioci. Byłam przy tym:) Wiadomo... zaręczyny w domu, przy rodzicach... Wtedy myślałam sobie, jakie to niesamowite. Patrzyłam na nich pełna podziwu dla ich dorosłości, dla tego jak wyglądają, kim są. Optyka patrzenia zupełnie mnie zaskoczyła, kiedy sama dobrnęłam do tego wieku, w którym moja ciocia mówiła wtedy "TAK". Już się nie mogę doczekać:)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Radość

Zapowiadał się długi, nudny i dość nieciekawy weekend. W praniu wyszło całkiem nieźle. Jedyne co doskwierało to samotność. Wszyscy rozjechali się do domów, albo mieli własne zajęcia. Starałam się robić wszystko, byleby nie siedzieć sama w zamkniętym pomieszczeniu. Dało radę dzięki wspaniałej pogodzie:)

Koncert Chwały był w miarę udany:) Chociaż jeśli chodzi o całokształt, to ubiegłoroczny Koncert był dla mnie większym przeżyciem i dużo bardziej do mnie przemówił. Na początku tegorocznego Koncertu zupełnie się pogubiłam. Czułam się niepewnie, tak nieswojo, nie wiedziałam jak się zachować. Nigdy nie miałam z tym problemu, ale sama myśl, że stoi obok mnie dziewczyna, której trochę nie po drodze z Panem Bogiem, zupełnie mnie przygniotła. Spędzam z nią całe dnie na zajęciach, jesteśmy dobrymi koleżankami, a jednak poczułam się bezradna. Stwierdziłam, że nic tu po mnie. Niech Pan Bóg coś z tym zrobi. Jeśli ten Koncert będzie dla niej stratą czasu to trudno... Najwyżej na przyszłość będzie go omijać szerokim łukiem:) Natomiast, jeśli będzie chciał dać jej jakiś znak, to zrobi to w najlepszy możliwy sposób. Może poprzez ten Koncert? Powiem szczerze, że miałam ochotę wywiesić białą flagę i sobie pójść. Dosłownie. Widziałam, że moja koleżanka też czuła się nieco pogubiona, ale już na wstępie zaznaczyła, że to nie jest jej klimat. Klęska na całej linii. Jednak finał Koncertu... był niesamowity:) Gdy już wracałyśmy usłyszałam nawet: "Wiesz co? Nawet spoko było. Za rok możemy pójść znowu:) Nawet nie wiedziałam, że tyle młodych ludzi tam będzie." Poczułam taką radość:)








fot. Paweł Bieniek

czwartek, 4 czerwca 2015

Za półtorej godziny...

Jeśli macie wolny wieczór, to możecie poprzez transmisję być bliżej Nas:) Idę z koleżanką na Koncert Chwały i mam nadzieję, że nie okaże się on jedną wielką klapą. Dla niej to pierwszy tego typu koncert, wieczór, modlitwa... Nawet nie wiem jak to ująć. Nie wiem więc jak zareaguje i jak odnajdzie się w tym wszystkim. Nie wiem też, jak ja się w tym odnajdę. Jednak bez żadnej namowy zgodziła się ze mną pójść, choć zaznaczała, że to nie jest jej klimat:D Chciałabym aby to była dla niej prawdziwa duchowa uczta i ogromna siła:)

Transmisja na żywo:
http://koncertchwaly.lublin.pl/transmisja/

Pozdrawiam Was gdziekolwiek jesteście:) Pamiętam:)

środa, 3 czerwca 2015

Macie na jutro jakieś plany?

Jeśli nie, to zapraszam Was na Koncert Chwały:) Lublin. Godzina 19:30. Nie mam za bardzo z kim pójść, dlatego jeśli macie ochotę- wpadajcie. Jednak to nie jest jedyny powód:) Myślę, że to idealna okazja, aby się spotkać:) Jeśli jest tutaj ktoś z daleka i może przyjechać, to tym bardziej zachęcam i zapraszam. Wszystko organizuję i zapewniam:)

Myślałam, że ten dzień spędzę razem z M. ale niestety nie da rady przyjechać. Ma teraz na uczelni dość intensywny czas. Projekty, zaliczenia, egzaminy... do tego obowiązki w domu. Ogólnie jest ciężko, by wyrobić się z czymkolwiek. Łatwo mi mówić, bo sama mam zamknięty semestr i jedyne co może mnie martwić to obrona i czy praca (Tak, tak! Skończyłam ją pisać:D) spodoba się promotorowi. Jest nieziemsko wymagający, więc bardzo się boję poniedziałkowego "werdyktu". W pokoju nieco ogarnę, coś ugotuję i tyle. Na początku byłam załamana, popłakałam się strasznie, bo naprawdę myślałam, że przyjedzie. Jednak mimo mojej kruchości, chcę być silna i nie dopuścić do sytuacji, w której mógłby czuć się winny. Po prostu musimy to przetrzymać- razem, gdziekolwiek byśmy nie byli.

Tak więc zostałam sama. Moje współlokatorki jadą do domów, reszta znajomych nie jest raczej zainteresowana tego typu koncertem, więc ogólnie jest mi dość przykro. Napisałam jeszcze do jednej koleżanki (ostatnia deska ratunku:D), ale nie jestem pewna czy zgodzi się przyjść. Ogólnie nie nastawiam się na zbyt wiele. Ja będę- to na pewno i mimo wszystko Was też zapraszam. Ostatni koncert był naprawdę wyjątkowy.


P.S. Wizyta u lekarza- w porządku. Na razie nie ma powodów do zmartwień. Jeśli leki nie przyniosą rezultatu, to wtedy będziemy zastanawiać się co dalej. A to wszystko z powiewie cudownej wiadomości o zaręczynach Eli:)

wtorek, 26 maja 2015

Rzeczy ważne i mniej ważne

Na początku chciałabym Wam wszystkim podziękować za nić porozumienia, za modlitwę, dobre słowa i wsparcie:) Gdy człowiek dowiaduje się o chorobie bliskiej osoby, próbuje uporządkować myśli, oswoić się z nową sytuacją i zmierzyć z nieciekawymi statystykami. Ja też musiałam przez to przebrnąć. Staram się ufać Panu Bogu. Nie obwiniać ani oskarżać, ale ufać. Jeszcze raz dziękuję.

Spędziliśmy z M. naprawdę cudowny weekend. Intensywny, ale cudowny. Potrzebowałam jego pozytywnej energii, męskiej siły a jednocześnie spokoju. Wspomniał, że być może wybierzemy się gdzieś na kilka dni we wrześniu. Nie wiem dokładnie kiedy. Nawet nie wiem gdzie i prawdopodobnie nie dowiem się dopóki nie będziemy na miejscu:) Byłoby wspaniale zostać zaskoczoną i spędzić te kilka dni tylko we dwoje, w jakimś pięknym miejscu. Zobaczymy jak to będzie:)

P.S. Nie zapomnijcie o swoich mamach, bez względu na to gdzie są:) A poniżej młody i utalentowany Michał Rassek:)

czwartek, 21 maja 2015

...

Chyba już wiem o co chodziło z tą pustką, po przeczytaniu "Życia na pełnej petardzie". Właśnie dowiedziałam się, że mój dziadek ma raka.

Proszę o modlitwę. Tym bardziej, że mnie też czeka wizyta u lekarza specjalisty, a w obliczu takiej wiadomości czuję tylko strach.

środa, 20 maja 2015

Inwestycja w siebie

Postanowiłam zainwestować. W kolejne książki... i następne dwie:D Oczywiście jak na złość, moja inwestycja zbiegła się z pisaniem pracy dyplomowej, ale postanowiłam, że mimo wszystko najpierw praca- potem przyjemności:) Przeczytanie "Życia na pełnej petardzie" było jak jedno tchnienie. Polecam ją absolutnie każdemu. Szczególnie tym, którzy czują dystans do Boga i Kościoła. Ta książka daje nadzieję, której miałam okazję doświadczyć. Ale... poczułam niedosyt i swego rodzaju pustkę. Ostatnie kartki były dla mnie dość trudne- zachowane w nieco pożegnalnym tonie. Czułam, że coś jest nie tak. To takie uczucie gdy, ktoś nagle podchodzi i wyrywa Ci książkę z ręki, a ty zostajesz z niewiadomą. Taka niedokończona historia, której nie możesz zrozumieć bez zakończenia. W związku z tym zakupiłam "Szału nie ma, jest rak". Książka czeka na swój czas.


Kolejną książką, obok której nie mogłam przejść obojętnie to "Jak robić dobrze" Szymona Hołowni. Nie miałam styczności z wcześniejszymi książkami tego autora. Można powiedzieć, że czułam nawet lekki dystans. Jednak zainteresowała mnie tematyka. O Afryce w niebanalny sposób, o dzieciach z Kasisi, o niezwykłych ludziach. Pokusiłam się o kilkanaście stron- nie mogłam wytrzymać:D Jeśli ktoś uwielbia prawdziwy świat, niezwykłą różnorodność Afryki i książki od serca, to ta powinna Wam się spodobać:) Ja już w kościach czuję, że ta książka będzie dla mnie niesamowitym przeżyciem.


A poza tym postanowiłam zainwestować w języki obce. Oczywiście teraz nie mam zbytnio czasu na ich naukę, ze względu na pracę licencjacką, jednak na wakacje będzie jak znalazł. I właśnie z tą myślą pokusiłam się o kolejne dwie książki. Chciałabym dalej kontynuować naukę hiszpańskiego i zacząć od podstaw włoski. W sam raz na prawdopodobnie samotne wakacyjne wieczory:(

P.S. Na szczęście  prawie wszystkie książki zgarnęłam na przecenach (oprócz Hołowni), więc można powiedzieć, że to był dobry zakup:)

sobota, 16 maja 2015

Dojrzałość (nie) planowana

Ostatnio moja mama zapytała wprost: "Planujecie coś może?" Znieruchomiałam z wrażenia. Planować? W jakim sensie? Dokładnie wiedziałam, że chodzi o małżeństwo. Myślimy o małżeństwie, jednak nie planujemy. Nasza obecna sytuacja nie pozwala nam na podjęcie jakichkolwiek kroków ku temu. W dodatku czujemy, że nie jesteśmy gotowi jeszcze na przyjęcie tego sakramentu. Nie zmienia to faktu, że jestem spragniona kolejnego etapu w naszym związku, czyli narzeczeństwa. We wrześniu będzie 5 lat razem. Jak to w ogóle wygląda?! :) Po tak długim czasie, wejście na wyższy poziom jest jak spełnienie marzeń z dzieciństwa. Wyczekiwany i upragniony czas... Po raz pierwszy w życiu moja mama zadała mi takie pytanie. Byłam zaskoczona, sama nie wiedzieć czemu. Dorosłość? Stawanie się kobietą? Zaręczyny? Małżeństwo i własna rodzina? Może dlatego, że z trudem przychodzi dziewczynie uświadomienie sobie: "Jestem dorosłą i dojrzałą kobietą". Dla mnie to nadal swego rodzaju abstrakcja i totalna zmiana o 180 stopni. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła z pełną świadomością powiedzieć: "Tak, jestem dojrzałą kobietą, dojrzałą do małżeństwa i dojrzałą do budowania naszego świata".

"Życie na pełnej petardzie" prawie przeczytane. Aż żal kończyć czytanie. Dla spragnionych słów i przemyśleń ks. Jana Kaczkowskiego:

poniedziałek, 11 maja 2015

Życie na pełnej petardzie

Jestem! Obiecałam wrócić z nowymi pokładami energii, więc wracam:) Wiele się wydarzyło. Po pierwsze, zostałam oficjalnie zaproszona na lipcowy ślub przyjaciółki:) Nie widziałyśmy się tyle czasu! Bałam się tego spotkania, a jednocześnie cieszyłam jak dziecko, kiedy w końcu wyściskała mnie za wszystkie czasy. Obawiałam się też NAS SAMYCH. Przecież ten upływ czasu mógł nas zmienić diametralnie. I co wtedy? Obawy były bezpodstawne:) Nic się nie zmieniła, nadal jest taka wygadana i energiczna jak w liceum, a ja? Chyba nadal taka spokojna i śmiejąca ze wszystkiego jak dawniej. Było cudownie!

Po drugie, rozmowy na temat studiów i bliżej nieokreślonej przyszłości mam już za sobą. Czuję się spokojniejsza, mimo że moje wszelkie plany i wyobrażenia musiały ulec przewartościowaniu. Odważyłam się powiedzieć. Reszta w rękach Boga. Jaką zaproponuje dla mnie drogę?- pytam siebie samą każdego dnia.

Po trzecie, prawdopodobnie M. wyjedzie do pracy za granicę. I prawdopodobnie beze mnie. Temat wyjazdu pojawiał się już wcześniej, ale nie myślałam, że naprawdę może dojść do skutku. Na ile wyjedzie? Wszystko okaże się w czerwcu po zakończeniu sesji egzaminacyjnej. Jeśli egzaminy nie przeciągną się do lipca, to prawdopodobnie już w czerwcu. Wróci na ślub przyjaciółki, po czym wyjedzie na kolejny miesiąc. Pocieszam się tym, że chociaż calutki wrzesień spędzimy razem. A może w sierpniu ja wyjadę z nim? Nic nie jest pewne i ustalone. Rozmawialiśmy kilka godzin zanim podjął decyzję. Nie namawiałam go do wyjazdu, ale też nie protestowałam. Płakałam najciszej jak tylko się dało. W głębi serca nie chcę tej rozłąki, ale jego sytuacja jest inna niż moja. W dodatku wiem, że myśli o własnym aucie, wspólnych wakacjach i... pierścionku. Tak, właśnie tak powiedział. Poczułam ciepło na sercu, kiedy o tym wspomniał, po czym dotarło do mnie, że to wszystko może być za niedługo takie realne. Tylko dlaczego kosztem naszego czasu razem? Uśmiech przez łzy... Wolałabym chyba nie mieć tego pierścionka, ale być z nim tutaj. A poza tym? Boję się. Na początku każdy mówi: "Jadę na chwilę". Po czym wraca po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach, albo i wcale. Niby jesteśmy zawzięci, aby w Polsce budować swoje miejsce, ale życie jest życiem... Wszystko jest takie niepewne.

Po czwarte, polecam "Życie na pełnej petardzie":) Jestem mniej więcej w połowie książki, ale już polecam, bo naprawdę warto. Szczególnie tym, którzy w pewnym sensie czują, że ich życie i wiara są totalnie stracone i żadnego dobra nie da się z tego życia wyprowadzić. Da się:) A co najlepsze- koszt ze sprzedaży książki trafia na rzecz Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rok temu, o tej godzinie...

... stałam na Piazza Navona, nie wierząc, że to dzieje się na moich oczach. Wspomnienia wróciły. Co zmienił ten czas? Czy pamiętam? Czy staram się coś zmieniać w swoim życiu? Czy jestem konsekwentna? Pamiętam jak kilka tygodni temu wspominaliśmy 10 rocznicę śmierci Jana Pawła II. Tylko kilka stacji telewizyjnych było stać na to, aby wzbogacić ten dzień filmami i wydaniami specjalnymi. Czułam przygnębienie. 10 lat temu każda stacja mówiła o Papieżu. A wtedy? 
Ten dzień, 27 kwietnia 2014 roku bardzo wiele zmienił. I gdybym miała jeszcze raz wybierać- wybrałabym tak samo. Zmęczenie, niedospanie, tłok i ścisk niekiedy, czasem gonitwa by się nie zgubić... ale także wyciszenie, modlitwę, ogromne przeżycie duchowe. Kiedy jedno z drugim łączy się ze sobą poznajesz prawdę o sobie. Ja tego doświadczyłam bardzo mocno. Kiedy wychodziliśmy z autobusu- płakałam. A na drugi dzień dotarło do mnie na ile mnie stać, jako człowieka.

Przez najbliższy czas będzie tutaj dość cicho, ale wrócę z nowymi pokładami energii:)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Prezent ślubny

Ślub mojej przyjaciółki dopiero za 3 miesiące. Dopiero, czy może już? Wiem, że ten najbliższy czas nie będzie dla mnie zbytnio łaskawy, dlatego postanowiłam już teraz zastanowić się nad prezentem ślubnym. Kwiaty, wino lub czekoladki raczej odpadają... Chciałabym, aby prezent dla Nowożeńców pozostał pamiątką na całe życie, dlatego pomyślałam o Biblii lub jakiejś wartościowej książce. O ile z Biblią nie będzie problemu, to kwestia książki dla małżeństw staje się nieco problematyczna:) W Internecie jest mnóstwo ciekawej literatury, która idealnie nadaje się jako prezent ślubny, jednak... co wybrać? Jesteście w stanie polecić coś godnego uwagi? Najlepiej, aby było prosto, przystępnie i wartościowo:)

czwartek, 16 kwietnia 2015

22

22 lata temu był piątek. Kiedyś przeczytałam, że piątek to największy dzień miłości. Z każdym rokiem ta prawda dociera do mnie jeszcze bardziej i głębiej. Niesamowite rzeczy wydarzyły się przez te 22 lata. Aż na usta ciśnie się: Dziękuję!

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Zbudź się...

"Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus." (Ef 5, 14)

Uwielbiam ten czas. Sama się dziwię, bo zaledwie kilka lat temu było zupełnie inaczej. Przytłaczał mnie Wielki Post, Wielki Tydzień, Wielka Niedziela. Wszystko było takie WIELKIE, a ja tej wielkości nie czułam. Ja jej po prostu nie rozumiałam. Do tej pory nie pojmuję tej ogromnej miłości, która popłynęła do nas z Krzyża, ale przybliżam się... Chcę jej doświadczyć, pojąć i ogarnąć całą sobą.

Podczas tych WIELKICH DNI postanowiłam po raz kolejny zaczerpnąć z Biblii. Nie lubię składać życzeń, ani ich przyjmować, a wszelkie wierszyki o kurczaczkach i pisankach jakoś zupełnie mnie nie przekonują. Biblia natomiast to nieskończone źródło, z którego można czerpać i czerpać. Powyższy cytat był idealny, aby rozesłać go do bliskich i znajomych tuż przed poranną rezurekcją. Wielu jeszcze wtedy spało, może kogoś ten SMS obudził. Jeśli tak, to świetnie:) Postanowiłam rozesłać go także tym, którzy oddalili się od Boga, może nieco pogubili w tym wszystkim. Przebywam z tymi ludźmi na co dzień, więc dlaczego nie? Każdy z nich jest mi bliski, każdy zasługuje na miłość i poznanie Chrystusa. Chrystus Zmartwychwstał! Radość, radość i jeszcze raz radość:) Wszyscy powinni tej radości doświadczyć.

Wielkanoc spędziłam w rodzinnym domu. Tam wszystko odchodzi na bok. Nie myślisz o niczym. Jest cicho i spokojnie. Czas leci nieubłaganie. A potem wracam... I czuję, że znowu zaczyna się to samo... Strach, dylematy, kolejne rozmowy ze znajomymi pod tytułem "co dalej?" Od dzieciństwa marzyłam o studiach w Krakowie. Jednak w klasie maturalnej nie widziałam tam dla siebie miejsca. Teraz znowu powrócił ten temat. Moja współlokatorka przechodzi przez to samo. Może jednak Kraków? W końcu bardziej renomowane uczelnie i większa możliwość znalezienia pracy, stażu czy praktyki. Jednak może moja mama ma rację? Powinnam być konsekwentna i skończyć to, co zaczęłam. Nowy kierunek? A jeśli znowu okaże się, że to klapa? Jest przecież ogromne ryzyko, że nie nadążę za nową uczelnią i kierunkiem, psychicznie i fizycznie nie podołam... Jest ryzyko. W dodatku wiem, że prędzej czy później przeniosę się do Krakowa. Planujemy z M. właśnie tam poszukać swojego miejsca. Czy nie byłoby łatwiej po krakowskiej uczelni? Sama nie wiem. W Krakowie i tak będziemy próbować. Jest milion marzeń i planów... Tyle.

czwartek, 19 marca 2015

Gdy Bóg ratował moje życie

Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Umknęła jedynie data. Był piątek- tego jestem pewna. Pięć lat temu był taki dzień...

Chodziłam wtedy do I klasy szkoły średniej. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się moja znajomość z M. Niesamowite! Pięć lat- tyle czasu... Jednak, wracając do tematu...

Wychowawczyni klasy mojego obecnego chłopaka, jak co roku postanowiła zorganizować wyjazd na Kalwarię Pacławską. Droga Krzyżowa na Dróżkach Kalwaryjskich... Jeśli ktoś kiedykolwiek miał okazję być na Kalwarii Pacławskiej to pewnie wie, jak niesamowite jest to miejsce na spotkanie z Bogiem w modlitwie. Miejsce jakby zupełnie zapomniane przez ludzi. 

Bardzo chciałam jechać. Niestety liczba miejsc wyjazdowych z mojej klasy była ograniczona, jednak zaangażowanie, które wniosłyśmy z koleżanką w przygotowanie szkolnych rekolekcji wielkopostnych zagwarantowało nam miejsce w autobusie:) Byłam taka podekscytowana. Z jednej strony tym, że jadę w takie miejsce, a z drugiej tym, że jedzie też ON- mój obecny chłopak, z którym wtedy wymienialiśmy się jedynie spojrzeniami i uśmiechami.

Pamiętam ten dzień doskonale. To uczucie, kiedy wchodzi się na sam szczyt, jest jak zwieńczenie najważniejszego zadania w twoim życiu. Pamiętam też moment, kiedy weszliśmy do Sanktuarium... Uklęknęłam przed obrazem Matki Bożej Kalwaryjskiej i... nie wiedziałam co mam powiedzieć. Chciałam tylko aby uratowała moje życie, aby pokierowała nim, pomogła... Te wszystkie moje niezdarne słowa były prymitywne, nieskładne, bezsensowne. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo to miejsce odmieni moje życie.

Było późne popołudnie, kiedy wróciliśmy do szkoły. Z tego wszystkiego zapomniałam, że to piątek- czyli dzień, w którym rozjeżdżamy się na weekend do domów. Biegłyśmy do bursy jak szalone, byleby tylko zabrać torby i zdążyć na autobus. I wtedy... koleżanka ze starszej klasy zaproponowała nam podwózkę do domu. Idealnie! Nie będziemy musiały tłuc się po autobusach! Spadła nam jak z nieba. Pamiętam, że wtedy mój obecny chłopak, zapytał, czy nie wolałabym wracać autobusem... z nim. W środku serce aż krzyczało z radości, jednak wiedziałam, że to niemożliwe. Nie zdążyłabym z powrotem wrócić na dworzec, a w dodatku nadarzyła się okazja, aby być wcześniej w domu.

Jak się później okazało, była to moja najdłuższa droga do domu. Wypadek samochodowy. Kiedy poczułam gwałtowne hamowanie, wiedziałam, że jest już za późno. To było takie błogie spadanie, kiedy przed oczami widzisz tylko zaciemniony obraz. Wydawało mi się, że to umieranie. Nie miałam żadnej kontroli nad sobą. Tylko to poczucie błogiego stanu... Kiedy samochód w końcu osiadł na ziemi, wiecie jaka była moja pierwsza myśl? "Co ja powiem mamie?" A wiecie co zrobiłam kiedy uświadomiłam sobie, że to stało się naprawdę? Podniosłam z podłogi zeszyt, który upadł i zapytałam: "Czyj to zeszyt?". Byłam w szoku, że żyję, że wszyscy żyjemy. Była policja, straż, pogotowie... A ja miałam ochotę uciec.

Na Kalwarię Pacławską wracałam co roku. Zawsze w Wielkim Poście, zawsze na Drogę Krzyżową, zawsze razem... Tylko nasza relacja się zmieniała. Na początku zdystansowani, później niepewni, aby potem wejść na samą górę ręka w rękę.
Pamiętam nasz ostatni wyjazd... Kiedy nasze bycie razem było już oczywiste dla innych... Kiedy popłynęły łzy wraz z powrotem do domu... Kiedy przed oczami zobaczyłam te 3 lata... Zatęskniłam za tym... I kiedy uświadomiłam sobie, ile zawdzięczam Panu Bogu. Życie. Wiem, że to Jego Ręka. A te niezdarne słowa przed obrazem Matki Bożej Kalwaryjskiej, by uratowała moje życie... Kiedy po tylu latach poukładałam sobie to wszystko w głowie... Dopiero wtedy zrozumiałam ile Jej zawdzięczam. Nawet nie chcę gdybać co byłoby, gdybym nie wsiadła do tego samochodu. Wszystko jest po coś. On widzi w tym sens.

niedziela, 8 marca 2015

Wewnętrzy niepokój

Był piątek, 6 marca. Wszyscy rozjechali się na weekend do domów. Zostałam tylko ja. Wiedziałam, że siedząc cały dzień w pokoju totalnie oszaleję, dlatego wybrałam się na zakupy. Kupienie kilku drobiazgów nie dość, że poprawiło mi humor to zafundowało oderwanie się od szarej rzeczywistości. Wyrzuciłam choć na chwilę z mojego życia zmartwienia. Potem wieczorna Droga Krzyżowa i sen...

Była sobota, 7 marca. Przed południem zrobiłam pranie, które okazało się moim największym osiągnięciem zeszłego dnia. Nie miałam nawet chęci na zajrzenie do książek. Leżały zaledwie dwa metry obok, ale każde spojrzenie na nie kończyło się zdaniem: "Masz czas. Przecież to tylko licencjat. Niektórzy nawet jeszcze planu nie mają". Wiem, że pocieszanie siebie to najgorsza droga, którą mogłam wybrać. Jednak co mam robić kiedy czuję niewyobrażalną niechęć, brak motywacji i siły? To już nawet nie chodzi o samą pracę, bo wiem, że w oczach innych ludzi to może był śmieszne zmartwienie, ale... ten niepokój. Co dalej? Co ze mną? Co z nami? Studia, praca, małżeństwo, rodzina... Czasem myślę sobie, że tylko w małżeństwie mogłabym odnaleźć spokój i spełnienie. To głupie, bo widzę, jak trudna i wymagająca jest to ścieżka. Czuję niepokój. Wczorajsze popołudnie spędziłam na modlitwie. Wiedziałam, że to jedyna droga, aby całkowicie nie przekreślić tego dnia.

Jest niedziela. 8 marca. Mija już trzeci dzień... Zastanawiam się czy przypadkiem nie powinnam zacząć rozmawiać ze ścianą. Pogoda jest taka wiosenna, powietrze takie lekkie i rześkie... Jeszcze rok temu pewnie wyszłabym na spacer, usiadła na ławce i zatęskniła za latem. A teraz? Im bliżej do lata, tym bardziej mnie coś uwiera... Wiem, że to wszystko jest głupie i śmieszne, ale musiałam się wygadać.

 

"Żadna pieśń, nie wypowie,
co czuje moje serce.
Liche drewno ratuje moje życie (...)"

niedziela, 22 lutego 2015

Przeżyć coś takiego...

Kiedyś bardzo nie lubiłam Wielkiego Postu, a Świąt Wielkanocnych to już osobliwie. Wszystko zaczęło się zmieniać jak poszłam na studia, kiedy ogarnęła mnie samotność i zaczęłam rozpaczliwie szukać Boga. Dramatycznie pragnęłam Jego obecności w moim życiu. Byłam spragniona zmian. Nie chciałam być bierna w mojej relacji z Nim. Widziałam wokół siebie ludzi, którzy odrzucili Chrystusa i byłam wściekła. Nie miałam nawet z kim pójść na niedzielną Eucharystię. Czułam takie nieogarnione rozgoryczenie. Na początku szukałam w modlitwie pocieszenia, które mogłoby przynieść ulgę. Jednak po pewnym czasie zrozumiałam, że On chyba oczekuje ode mnie czegoś więcej. Ma dla mnie pewien pomysł a ja powinnam solidnie zainwestować w moje życie. To był proces, który trwa i będzie trwał całe życie. Gdybym na mojej drodze nie spotkała pewnych ludzi oraz nie doświadczyła tego, co dane mi było doświadczyć... nie wiem czy potrafiłabym dostrzec sens Wielkiego Postu. Zaczęłam wracać myślami w przeszłość i odkryłam niesamowite rzeczy! Dopiero po latach otworzyłam oczy i ujrzałam Jego łaskę. Gdy ratował moje życie, kiedy stawiał przede mną wartościowych ludzi, kiedy pokazywał mi dobre ścieżki, walczył o mnie poprzez inne osoby. Wtedy nie dostrzegałam tego. Świadomość przyszła wraz z momentem otworzenia oczu.

Wszystko jest po coś- mówią ludzie. Nawet niektóre moje życiowe wybory... Kiedy na nie patrzę z lotu ptaka, myślę sobie: porażka. Jednak kiedy przyglądam się im głębiej, widzę ocean nieskończonego dobra. Dla innych ludzi często niedostrzegalny, ale dla mnie niezwykle cenny. I gdybym miała zaplanować swoje życie jeszcze raz, chciałabym aby wyglądało tak samo. Chciałabym popełnić błąd, sparzyć się, upaść- po to aby wygrać. 

W zniecierpliwieniu czekałam na ten Wielki Post. Chciałabym, aby był naprawdę wielki. Niesamowicie owocny, wartościowy... Mam takie małe marzenie, aby kiedyś przeżyć Wielki Tydzień w Ziemi Świętej. Będę zbierać złotówkami do skarbonki, ale pojadę:) Przeżyć coś takiego...

P.S. Ostatnio ze współlokatorką przeżywamy kryzys egzystencjalny. Co zrobić ze studiami? Kontynuować? Zmienić? Jaka uczelnia? Jakie miasto? Co z licencjatem? Być może ten Wielki Post zmieni coś w moim życiu, nakieruje, wskaże drogę... Tradycyjnie rozpoczynam ten czas Internetowym Słuchowiskiem Wielkopostnym "Mleko i miód" o. Adama Szustaka. A już liczyłam, że będzie kontynuacja rekolekcji z ubiegłego roku "Oto człowiek" nagrywanego w Jerozolimie. Szkoda, może za rok:)