Był 28 kwietnia 2014 roku. Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy weszliśmy na Plac Świętego Piotra, do tej pory widzianego jedynie na ekranie telewizora. Wszystko stało się takie bardzo bliskie, takie niesamowite, niewiarygodne. Pogoda była piękna. Świeciło słońce. Niebieskie, idealne niebo. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego obrazu. To było jedno z tych miejsc, o których mówiłam kiedyś: "Tam to na pewno nigdy nie będę". A w tamtym momencie... Wielkie niedowierzanie. Wszelkie inne emocje zostały stłumione, nawet małe rozczarowania dnia wcześniejszego. Nie ukrywam, że dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak wielka rzecz wydarzyła się na naszych oczach 27 kwietnia. Poczułam ten dar kanonizacji na samej sobie. Widziałam to ogromne przejęcie w oczach innych. Nawet nie chcę myśleć, jak wyglądały moje oczy.
O 10:00 rozpoczęła się Msza dziękczynna za kanonizację Jana Pawła II. Była to taka nasza, wszystkich Polaków, wyjątkowa chwila. Msza św. dla nas i z myślą o nas. Widać było, że ludzie bardzo przeżyli to wszystko. Ta piękna homilia, tyle ważnych słów, te płótna z wizerunkami świętych, które aż na nas patrzyły, uśmiechały się. Te wszystkie białe i czerwone kolory, tyle oklasków i naprawdę szczerych okrzyków: DZIĘKUJEMY!
Po zakończonej Mszy czekaliśmy zniecierpliwieni na całą naszą grupę. Mieliśmy udać się teraz w drugie i chyba najważniejsze dla nas miejsce. Kolejka do Bazyliki Świętego Piotra a jednocześnie do grobów świętych Papieży, wydłużała się. Suma summarum okazało się, że reszta naszej grupy jest już w połowie kolejki, a my nie wiemy co robić. Nie powiedzieli nic nikomu, a my czekaliśmy- naiwni. Na domiar wszystkiego wpuszczanie do kolejki zostało na jakąś godzinę wstrzymane. Na szczęście nie było nas zbyt wiele, więc przewodnik próbował ubłagać strażników przy bocznych bramkach, aby nas wpuścił. Każda próba kończyła się zdaniem: "To nie możliwe". Brał ich już totalnie na litość, ale byli nieugięci, zresztą doskonale ich rozumiem. Musieliśmy w takim wypadku coś "wykombinować". Przewodnik wpadł na pomysł, że rozdzielamy się po kilka osób, wyczuwamy sytuację, wychwytujemy moment nieuwagi strażników i przeskakujemy na drugą stronę. Oczywiście jeśli się na to zgadzamy. No i nie było żadnych sprzeciwów. Byliśmy w stanie zrobić wiele, aby wejść do Bazyliki i zrobić chociażby znak krzyża na sobie przy grobie Ojca Świętego. Niestety sytuacja zaczęła być napięta. Całe grupy zaczęły przeskakiwać, strażnicy coraz baczniej pilnowali, ogólnie- nieciekawie. Kilku osobom się udało. My jednak chodzimy, chodzimy i szanse znikome, że się uda. W każdym prześwicie widać granatowe umundurowanie. To był ten moment, kiedy miałam prawie łzy z oczach. Straciłam całkowicie nadzieję. Już nawet pogodziłam się z tym. Pomyślałam jedynie: "Janie Pawle, jeśli chcesz abym do ciebie przyszła, to niech się tak stanie". W dalszym ciągu chodzimy, szukamy... I wtedy- jest! Nie ma nikogo! Przeskakujemy. Nogi trzęsły mi się niesamowicie. Gdyby nas wtedy zauważył jakiś strażnik to już koniec. Zmarnowana szansa. To było kilka sekund. Już jesteśmy po drugiej stronie. Udało się. Czekaliśmy jeszcze chwilę, aż kolejne osoby zostaną przechwycone. No i takim oto sposobem nasz przewodnik przemycił nas do kolejki.
W Bazylice tempo kolejki przygniotło mnie. Nie było szans aby się zatrzymać, wszyscy poganiali, mówili aby przechodzić dalej. W głębi serca rozumiem to, ale z drugiej strony czułam wielki żal. Nie byłam nawet w stanie dobrze ujrzeć jeszcze świeżego napisu "sanctus" na grobie. Nie mam nawet jednego zdjęcia. Dopiero przy grobie Jana XXIII miałam 1 sekundę. Aż jedną. A później zupełna swoboda, zero poganiania, zero wszystkiego. Ja naprawdę rozumiem, że to był niezwykły czas i, że musiało tak być. Jednak w głębi serca czuję jakiś brakujący element. Może kiedyś uda mi się uklęknąć, pomodlić się tak jakbym tego chciała.
Mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa. Za to, że mogłam tam być, za te wszystkie doświadczenia, za taką łaskę i dar. To wielki bagaż doświadczeń i przeżyć, który noszę na plecach cały czas. Wiele się we mnie zmieniło od tej pielgrzymki. Zastanawiam się czasem, jaka byłaby dla mnie ta pielgrzymka bez tego 28 kwietnia. Wiem, że sporo osób, nawet kilkoro moich znajomych nie miało tej szansy co ja. I nawet w dzień kanonizacji nie weszli na Plac Św. Piotra. Widziałam w ich oczach rozczarowanie i taki niedosyt. Zresztą sami mówili o tym otwarcie, mimo wielkiej radości. Bo przede wszystkim radość, to właśnie ona nas łączyła w tych dniach. Nie ważne w jakim miejscu świata byliśmy. Za to jestem wdzięczna, za każdy dzień, moment, modlitwę, słowo, czyn...
Tak sobie myślę, że Twoje wspomnienia z kanonizacji to w pewnym sensie kwintesencja życia ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się razem z Tobą, że mogłaś tego doświadczyć :)
A co miałaś dokładnie na myśli?:)
UsuńOczekiwanie. Marzenia - te małe i te duże. Przy niektórych z nich - myśli, że "to się pewnie nigdy nie wydarzy". Spełnienie pragnień, na które tak się czekało. Szczęście i niedowierzanie, że "to się dzieje naprawdę!" :) Ale i przyjęcie krzyża, gdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Miejsce na radość, dzieloną z innymi i przeżywaną głęboko w sercu, ale także na smutek, żal, rozczarowanie. Wiele niewiadomych, które warto zawierzyć Bogu i Jemu zaufać najmocniej.
UsuńA także podobieństwo łączących ludzi doświadczeń, ale w tym wszystkim ich indywidualny rys i pewna niepowtarzalność, wyjątkowość :)
Oj tak zdecydowanie się zgadzam:) W ogóle to pięknie to ujęłaś, że aż nie ma do dodawać:)
Usuń