"Mamy wypowiadać prawdę, gdy inni milczą. Wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczyć, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą."
bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Na początku chciałabym Wam wszystkim podziękować za nić porozumienia, za modlitwę, dobre słowa i wsparcie:) Gdy człowiek dowiaduje się o chorobie bliskiej osoby, próbuje uporządkować myśli, oswoić się z nową sytuacją i zmierzyć z nieciekawymi statystykami. Ja też musiałam przez to przebrnąć. Staram się ufać Panu Bogu. Nie obwiniać ani oskarżać, ale ufać. Jeszcze raz dziękuję. Spędziliśmy z M. naprawdę cudowny weekend. Intensywny, ale cudowny. Potrzebowałam jego pozytywnej energii, męskiej siły a jednocześnie spokoju. Wspomniał, że być może wybierzemy się gdzieś na kilka dni we wrześniu. Nie wiem dokładnie kiedy. Nawet nie wiem gdzie i prawdopodobnie nie dowiem się dopóki nie będziemy na miejscu:) Byłoby wspaniale zostać zaskoczoną i spędzić te kilka dni tylko we dwoje, w jakimś pięknym miejscu. Zobaczymy jak to będzie:) P.S. Nie zapomnijcie o swoich mamach, bez względu na to gdzie są:) A poniżej młody i utalentowany Michał Rassek:)
Chyba już wiem o co chodziło z tą pustką, po przeczytaniu "Życia na pełnej petardzie". Właśnie dowiedziałam się, że mój dziadek ma raka. Proszę o modlitwę. Tym bardziej, że mnie też czeka wizyta u lekarza specjalisty, a w obliczu takiej wiadomości czuję tylko strach.
Postanowiłam zainwestować. W kolejne książki... i następne dwie:D Oczywiście jak na złość, moja inwestycja zbiegła się z pisaniem pracy dyplomowej, ale postanowiłam, że mimo wszystko najpierw praca- potem przyjemności:) Przeczytanie "Życia na pełnej petardzie" było jak jedno tchnienie. Polecam ją absolutnie każdemu. Szczególnie tym, którzy czują dystans do Boga i Kościoła. Ta książka daje nadzieję, której miałam okazję doświadczyć. Ale... poczułam niedosyt i swego rodzaju pustkę. Ostatnie kartki były dla mnie dość trudne- zachowane w nieco pożegnalnym tonie. Czułam, że coś jest nie tak. To takie uczucie gdy, ktoś nagle podchodzi i wyrywa Ci książkę z ręki, a ty zostajesz z niewiadomą. Taka niedokończona historia, której nie możesz zrozumieć bez zakończenia. W związku z tym zakupiłam "Szału nie ma, jest rak". Książka czeka na swój czas.
Kolejną książką, obok której nie mogłam przejść obojętnie to "Jak robić dobrze" Szymona Hołowni. Nie miałam styczności z wcześniejszymi książkami tego autora. Można powiedzieć, że czułam nawet lekki dystans. Jednak zainteresowała mnie tematyka. O Afryce w niebanalny sposób, o dzieciach z Kasisi, o niezwykłych ludziach. Pokusiłam się o kilkanaście stron- nie mogłam wytrzymać:D Jeśli ktoś uwielbia prawdziwy świat, niezwykłą różnorodność Afryki i książki od serca, to ta powinna Wam się spodobać:) Ja już w kościach czuję, że ta książka będzie dla mnie niesamowitym przeżyciem.
A poza tym postanowiłam zainwestować w języki obce. Oczywiście teraz nie mam zbytnio czasu na ich naukę, ze względu na pracę licencjacką, jednak na wakacje będzie jak znalazł. I właśnie z tą myślą pokusiłam się o kolejne dwie książki. Chciałabym dalej kontynuować naukę hiszpańskiego i zacząć od podstaw włoski. W sam raz na prawdopodobnie samotne wakacyjne wieczory:( P.S. Na szczęście prawie wszystkie książki zgarnęłam na przecenach (oprócz Hołowni), więc można powiedzieć, że to był dobry zakup:)
Ostatnio moja mama zapytała wprost: "Planujecie coś może?" Znieruchomiałam z wrażenia. Planować? W jakim sensie? Dokładnie wiedziałam, że chodzi o małżeństwo. Myślimy o małżeństwie, jednak nie planujemy. Nasza obecna sytuacja nie pozwala nam na podjęcie jakichkolwiek kroków ku temu. W dodatku czujemy, że nie jesteśmy gotowi jeszcze na przyjęcie tego sakramentu. Nie zmienia to faktu, że jestem spragniona kolejnego etapu w naszym związku, czyli narzeczeństwa. We wrześniu będzie 5 lat razem. Jak to w ogóle wygląda?! :) Po tak długim czasie, wejście na wyższy poziom jest jak spełnienie marzeń z dzieciństwa. Wyczekiwany i upragniony czas... Po raz pierwszy w życiu moja mama zadała mi takie pytanie. Byłam zaskoczona, sama nie wiedzieć czemu. Dorosłość? Stawanie się kobietą? Zaręczyny? Małżeństwo i własna rodzina? Może dlatego, że z trudem przychodzi dziewczynie uświadomienie sobie: "Jestem dorosłą i dojrzałą kobietą". Dla mnie to nadal swego rodzaju abstrakcja i totalna zmiana o 180 stopni. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła z pełną świadomością powiedzieć: "Tak, jestem dojrzałą kobietą, dojrzałą do małżeństwa i dojrzałą do budowania naszego świata". "Życie na pełnej petardzie" prawie przeczytane. Aż żal kończyć czytanie. Dla spragnionych słów i przemyśleń ks. Jana Kaczkowskiego:
Jestem! Obiecałam wrócić z nowymi pokładami energii, więc wracam:) Wiele się wydarzyło. Po pierwsze, zostałam oficjalnie zaproszona na lipcowy ślub przyjaciółki:) Nie widziałyśmy się tyle czasu! Bałam się tego spotkania, a jednocześnie cieszyłam jak dziecko, kiedy w końcu wyściskała mnie za wszystkie czasy. Obawiałam się też NAS SAMYCH. Przecież ten upływ czasu mógł nas zmienić diametralnie. I co wtedy? Obawy były bezpodstawne:) Nic się nie zmieniła, nadal jest taka wygadana i energiczna jak w liceum, a ja? Chyba nadal taka spokojna i śmiejąca ze wszystkiego jak dawniej. Było cudownie!
Po drugie, rozmowy na temat studiów i bliżej nieokreślonej przyszłości mam już za sobą. Czuję się spokojniejsza, mimo że moje wszelkie plany i wyobrażenia musiały ulec przewartościowaniu. Odważyłam się powiedzieć. Reszta w rękach Boga. Jaką zaproponuje dla mnie drogę?- pytam siebie samą każdego dnia. Po trzecie, prawdopodobnie M. wyjedzie do pracy za granicę. I prawdopodobnie beze mnie. Temat wyjazdu pojawiał się już wcześniej, ale nie myślałam, że naprawdę może dojść do skutku. Na ile wyjedzie? Wszystko okaże się w czerwcu po zakończeniu sesji egzaminacyjnej. Jeśli egzaminy nie przeciągną się do lipca, to prawdopodobnie już w czerwcu. Wróci na ślub przyjaciółki, po czym wyjedzie na kolejny miesiąc. Pocieszam się tym, że chociaż calutki wrzesień spędzimy razem. A może w sierpniu ja wyjadę z nim? Nic nie jest pewne i ustalone. Rozmawialiśmy kilka godzin zanim podjął decyzję. Nie namawiałam go do wyjazdu, ale też nie protestowałam. Płakałam najciszej jak tylko się dało. W głębi serca nie chcę tej rozłąki, ale jego sytuacja jest inna niż moja. W dodatku wiem, że myśli o własnym aucie, wspólnych wakacjach i... pierścionku. Tak, właśnie tak powiedział. Poczułam ciepło na sercu, kiedy o tym wspomniał, po czym dotarło do mnie, że to wszystko może być za niedługo takie realne. Tylko dlaczego kosztem naszego czasu razem? Uśmiech przez łzy... Wolałabym chyba nie mieć tego pierścionka, ale być z nim tutaj. A poza tym? Boję się. Na początku każdy mówi: "Jadę na chwilę". Po czym wraca po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach, albo i wcale. Niby jesteśmy zawzięci, aby w Polsce budować swoje miejsce, ale życie jest życiem... Wszystko jest takie niepewne. Po czwarte, polecam "Życie na pełnej petardzie":) Jestem mniej więcej w połowie książki, ale już polecam, bo naprawdę warto. Szczególnie tym, którzy w pewnym sensie czują, że ich życie i wiara są totalnie stracone i żadnego dobra nie da się z tego życia wyprowadzić. Da się:) A co najlepsze- koszt ze sprzedaży książki trafia na rzecz Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio.