Tak mniej więcej w wielkim skrócie wyglądają moje ostatnie tygodnie. Sesja trwa w najlepsze, a raczej w najgorsze. Nie no, póki co, nie jest tak źle.
Mam na razie jedną poprawę w sobotę, bo nie zaliczyłam ćwiczeń a na niektóre wyniki jeszcze czekam, także zobaczymy. Natomiast w przyszłym tygodniu czeka mnie egzamin, którego nieziemsko się boję i aż nie wiem co robić, aby się uspokoić.
Na domiar złego nie dostałam się na specjalizację, którą chciałam. Zapisywaliśmy się przez Internet, i w przeciągu 5 sekund od godziny początkowej wszystkie miejsca się ulotniły. Nie wiem jak to możliwe, ale przy czymś takim lot w kosmos to bieg żółwia. Zapisałam się więc na specjalność, która "w razie czego" miała być numerem 2, ale jakoś nie pałam do niej miłością:/ Pojawił się pomysł, aby porozmawiać z wpływową osobą na wydziale odnośnie tego "cyrku", bo niby dlaczego czyjeś kliknięcie myszą ma decydować o naszych wyborach. Powinniśmy się zapisywać na to, co nas interesuje prawda? No chyba, że się mylę. Nie wiem czy to przyniesie jakiś efekt. Próbować warto:) Jeśli nic nie wskóramy to będę starać się bynajmniej o zmianę języka, który jest przypisany do danej specjalności. Akurat wiem, że taka możliwość istnieje, oczywiście przy małej bitwie z biurokracją. No cóż, jestem zbyt zdeterminowana, aby odpuścić.
A u Was jest egzaminy, zaliczenia i ta cała otoczka?:)
"Mamy wypowiadać prawdę, gdy inni milczą. Wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczyć, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą." bł. ks. Jerzy Popiełuszko
czwartek, 30 stycznia 2014
wtorek, 21 stycznia 2014
To ich dzień
Mam ogromne szczęście. Dwie babcie, dwóch dziadków. W prawdzie łączą nas różne relacje, ale to nieistotne. Są obecni i za to dziękuję Bogu.
sobota, 18 stycznia 2014
Przecież wiesz
M: Muszę Ci coś powiedzieć
Ja: ?
M: Ja będę czekał.
Schowałam głowę w dół, bo poczułam, że na twarzy maluje mi się lekki uśmiech i onieśmielenie.
M: Ale masz być grzeczna:)
Pamiętam tę chwilę jakby wydarzyła się wczoraj. Był wrzesień 2012 roku. Właśnie kończyły się nasze najdłuższe w życiu wakacje. Byliśmy po maturze, tacy wolni, szczęśliwi, zakochani, prawie z indeksem w ręce. Wszystko wydawało się być już tylko lepsze i lepsze, coraz lepsze.
To właśnie wtedy, po dwóch latach bycia ze sobą i widywania się prawie codziennie miał nastąpić przełom w naszym życiu. Różne studia w dwóch różnych miastach, spotkania średnio raz na miesiąc, zupełnie nowe obowiązki, nowe problemy... Byłam nieco podekscytowana tym wszystkim. Czułam lekki strach i obawę przed nieznanym mi światem. Ale o nas nie myślałam raczej w kategorii obawy czy strachu. W środku byłam jakoś niewytłumaczalnie spokojna... A po tych słowach, które wtedy usłyszałam, tym bardziej.
Te półtora roku, które minęło od tamtego momentu wiele wniosło do naszego życia. Było to wbrew pozorom mnóstwo dobrych rzeczy. Nauczyliśmy się doceniać ten czas, który przemija, zaczęliśmy patrzeć na siebie z większym zrozumieniem i zaufaniem. Nasza relacja stała się bardziej dojrzała. Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Pojawiały się trudności, jakieś sprzeczki, nieporozumienia. Dziękowałam wtedy Bogu, za nasze spokojne usposobienia, bo cierpliwość czy opanowanie w takich sytuacjach okazały się niezastąpione.
Czasem zastanawiam się, jak potoczyło by się nasze życie, gdybym wtedy, we wrześniu 2012 roku tak po prostu i po ludzku zwątpiła. Ktoś czuwał nade mną podpowiadając: "Zaufaj mu. Daj się poprowadzić. Ja Wam pomogę, przecież wiesz".
Ja: ?
M: Ja będę czekał.
Schowałam głowę w dół, bo poczułam, że na twarzy maluje mi się lekki uśmiech i onieśmielenie.
M: Ale masz być grzeczna:)
Pamiętam tę chwilę jakby wydarzyła się wczoraj. Był wrzesień 2012 roku. Właśnie kończyły się nasze najdłuższe w życiu wakacje. Byliśmy po maturze, tacy wolni, szczęśliwi, zakochani, prawie z indeksem w ręce. Wszystko wydawało się być już tylko lepsze i lepsze, coraz lepsze.
To właśnie wtedy, po dwóch latach bycia ze sobą i widywania się prawie codziennie miał nastąpić przełom w naszym życiu. Różne studia w dwóch różnych miastach, spotkania średnio raz na miesiąc, zupełnie nowe obowiązki, nowe problemy... Byłam nieco podekscytowana tym wszystkim. Czułam lekki strach i obawę przed nieznanym mi światem. Ale o nas nie myślałam raczej w kategorii obawy czy strachu. W środku byłam jakoś niewytłumaczalnie spokojna... A po tych słowach, które wtedy usłyszałam, tym bardziej.
Te półtora roku, które minęło od tamtego momentu wiele wniosło do naszego życia. Było to wbrew pozorom mnóstwo dobrych rzeczy. Nauczyliśmy się doceniać ten czas, który przemija, zaczęliśmy patrzeć na siebie z większym zrozumieniem i zaufaniem. Nasza relacja stała się bardziej dojrzała. Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Pojawiały się trudności, jakieś sprzeczki, nieporozumienia. Dziękowałam wtedy Bogu, za nasze spokojne usposobienia, bo cierpliwość czy opanowanie w takich sytuacjach okazały się niezastąpione.
Czasem zastanawiam się, jak potoczyło by się nasze życie, gdybym wtedy, we wrześniu 2012 roku tak po prostu i po ludzku zwątpiła. Ktoś czuwał nade mną podpowiadając: "Zaufaj mu. Daj się poprowadzić. Ja Wam pomogę, przecież wiesz".
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Bo jest kilka beznadziejnych dni
Tęsknię za domem. W sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale... Zawsze jest jakieś "ale", które z tej "dobrej tęsknoty" musi zrobić tą dramatyczną.
Po świętach wcale nie miałam ochoty wyjeżdżać z domu. Ogólnie rzecz biorąc, to nigdy nie mam na to ochoty, ale zawsze mniej lub bardziej sobie z tym radziłam. Do ostatniego razu. Już tydzień siedzę tutaj i co? I nic. W środku jestem taka jakaś inna. Nie potrafię opisać tego stanu. Czuję się jakbym była w podróży dookoła świata, a zapomniała spakować do torby aparat fotograficzny. Myślę sobie, że tak naprawdę ja też jestem w pewnej podróży. W prawdzie nie dookoła świata, ale zdecydowanie jest to podróż. To wyprawa za lepszym życiem, za dobrym wykształceniem, za szansą na rozwój, za wiedzą. Tylko, że zostawiłam w domu coś cenniejszego. Bliskie mi osoby i ich miłość, ciepło rodzinnego domu, radość ze spędzania wolnego czasu razem. Wiem, wiem, wiem. Taka jest kolej rzeczy. Człowiek kiedyś musi zacząć żyć własnym życiem i odciąć pępowinę. Pomyśleć o wykształceniu i pracy, o własnej rodzinie, może o swoich czterech ścianach... Gdyby to było takie proste. Chciałam pójść na studia, naprawdę chciałam i wiem, że chcę studiować. Nigdy nie byłam typem ścisłowca, więc wybór kierunku z nauk społecznych był dla mnie rzeczą naturalną. Rodzice od początku mnie wspierali, ale niektórzy od razu skazali moją edukację na porażkę i niepowodzenie. Wiem, że będzie ciężko i mam tego świadomość, ale z drugiej strony mam zamiar próbować do końca i nie poddawać się. Ludzie tego nie rozumieją, z łatwością oceniają a ja, jak to ja, biorę wszystko za bardzo do siebie i popadam w "rozpacz". Myślę: "Po co mi te studia? Mogłam pojechać za granicę tak jak wszyscy i byłoby świetnie! Po co mam się uczyć, skoro i tak nic z tego? Po co moi rodzice mają tracić swój czas i pieniądze na moje studia?" W takich momentach tęsknię najbardziej. W momentach kiedy wątpię w to co robię i obawiam się tego co będzie. Kiedy jestem niepewna swojej przyszłości i kiedy czuję się rozdarta między dwoma miejscami nie czując, które jest tym "moim" miejscem.
Powoli zaczyna się okres zaliczeń, egzaminów, a co gorsza jeśli i poprawek. Nie lubię tego czasu, bo za bardzo mnie paraliżuje. Nie potrafię się zmobilizować, zmotywować do działania. Mam ochotę jedynie wykrzyczeć: "Święty Józefie z Kupertynu, ratuj!"
P.S. Wybaczcie mi ten okropny i pesymistyczny post. Musiałam się wygadać.
Po świętach wcale nie miałam ochoty wyjeżdżać z domu. Ogólnie rzecz biorąc, to nigdy nie mam na to ochoty, ale zawsze mniej lub bardziej sobie z tym radziłam. Do ostatniego razu. Już tydzień siedzę tutaj i co? I nic. W środku jestem taka jakaś inna. Nie potrafię opisać tego stanu. Czuję się jakbym była w podróży dookoła świata, a zapomniała spakować do torby aparat fotograficzny. Myślę sobie, że tak naprawdę ja też jestem w pewnej podróży. W prawdzie nie dookoła świata, ale zdecydowanie jest to podróż. To wyprawa za lepszym życiem, za dobrym wykształceniem, za szansą na rozwój, za wiedzą. Tylko, że zostawiłam w domu coś cenniejszego. Bliskie mi osoby i ich miłość, ciepło rodzinnego domu, radość ze spędzania wolnego czasu razem. Wiem, wiem, wiem. Taka jest kolej rzeczy. Człowiek kiedyś musi zacząć żyć własnym życiem i odciąć pępowinę. Pomyśleć o wykształceniu i pracy, o własnej rodzinie, może o swoich czterech ścianach... Gdyby to było takie proste. Chciałam pójść na studia, naprawdę chciałam i wiem, że chcę studiować. Nigdy nie byłam typem ścisłowca, więc wybór kierunku z nauk społecznych był dla mnie rzeczą naturalną. Rodzice od początku mnie wspierali, ale niektórzy od razu skazali moją edukację na porażkę i niepowodzenie. Wiem, że będzie ciężko i mam tego świadomość, ale z drugiej strony mam zamiar próbować do końca i nie poddawać się. Ludzie tego nie rozumieją, z łatwością oceniają a ja, jak to ja, biorę wszystko za bardzo do siebie i popadam w "rozpacz". Myślę: "Po co mi te studia? Mogłam pojechać za granicę tak jak wszyscy i byłoby świetnie! Po co mam się uczyć, skoro i tak nic z tego? Po co moi rodzice mają tracić swój czas i pieniądze na moje studia?" W takich momentach tęsknię najbardziej. W momentach kiedy wątpię w to co robię i obawiam się tego co będzie. Kiedy jestem niepewna swojej przyszłości i kiedy czuję się rozdarta między dwoma miejscami nie czując, które jest tym "moim" miejscem.
Powoli zaczyna się okres zaliczeń, egzaminów, a co gorsza jeśli i poprawek. Nie lubię tego czasu, bo za bardzo mnie paraliżuje. Nie potrafię się zmobilizować, zmotywować do działania. Mam ochotę jedynie wykrzyczeć: "Święty Józefie z Kupertynu, ratuj!"
P.S. Wybaczcie mi ten okropny i pesymistyczny post. Musiałam się wygadać.
czwartek, 9 stycznia 2014
Pięć
Gdybym miała wypunktować wszystko to, co wydarzyło się podczas mojego, ostatniego pobytu w domu, skończyłoby się na pozycji numer 5. Bo właśnie tyle było tych istotnych spraw, którymi chciałabym się z Wami podzielić.
A zaczęło się od tego, że przyznano mi stypendium za dobre wyniki w nauce i osiągnięcia, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszyło i zmobilizowało. Szczerze, to nie myślałam, że mam jakiekolwiek szanse na to stypendium, a tu taka niespodzianka:)
Upłynęły może dwa, trzy dni kiedy zadzwonił telefon z informacją, że powiększyła się nam rodzina:) Mój nowy, malutki kuzyn kazał nam na siebie trochę czekać, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Niestety moja radość zbladła, kiedy zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Historia jest dość długa, ale w kilku zdaniach wygląda to tak, że czeka mnie wizyta u chirurga szczękowego. Jeśli z moim stawem żuchwowym będzie wszystko dobrze, oznacza to, że przyczyną mojego cierpienia była upierdliwa ósemka (Ząb mądrości?! Kto to wymyślił?), która jak na złość wcale się nie pokazała, lecz rośnie sobie poziomo:/ Wtedy będę musiała udać się do chirurga stomatologa i pozbyć się "tego czegoś". Nie wiem, która wersja jest lepsza, ale wolałabym chyba tę drugą, bo i tak przecież muszę się tej ósemki pozbyć? Bynajmniej tak mi się wydaje.
Byłam tak zdołowana tymi zębami, stawami i innymi rzeczami, że chyba rodzice specjalnie postanowili zabrać się za remont mojego pokoju. Wybieranie mebli, nowego koloru ścian i dodatków nieco odciągnęło mnie od myślenia o moich stomatologiczno-szczękowych problemach. Z ręką na sercu powiem Wam, że nie lubię drastycznych zmian. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego mojego, starego pokoju i tych wszystkich przedmiotów, które w nim były, że jakoś z żalem i sentymentem spojrzałam na niego po raz ostatni w takim stanie w jakim był. Dopiero kiedy przyjadę do domu kolejnym razem, zobaczę jak to wszystko wyszło. No cóż, podobno zmiany warunkują coś lepszego:)
A na sam koniec zostawiłam dla Was wiadomość, która cieszy mnie bardzo, bardzo, bardzo:) Jak wiecie, 27 kwietnia tego roku w Rzymie odbędzie się kanonizacja papieży Jana Pawła II i Jana XXIII. Będzie to ważna i głęboka duchowo uroczystość, która ponadto nigdy więcej się nie powtórzy, dlatego postanowiliśmy z moimi rodzicami, że musimy jechać i nie może być inaczej. Oficjalnie wszystko mamy załatwione, ponieważ jest to zorganizowana, kilkudniowa pielgrzymka obejmująca nie tylko udział we Mszy kanonizacyjnej, ale także zwiedzanie ważnych świętych miejsc czy miejsc związanych z działalnością samych świętych. Mam nadzieję, że jeśli nic nie pokrzyżuje nam planów i wszystko będzie dobrze, staniemy się świadkami ważnej chwili w dziejach świata i Kościoła.
A zaczęło się od tego, że przyznano mi stypendium za dobre wyniki w nauce i osiągnięcia, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszyło i zmobilizowało. Szczerze, to nie myślałam, że mam jakiekolwiek szanse na to stypendium, a tu taka niespodzianka:)
Upłynęły może dwa, trzy dni kiedy zadzwonił telefon z informacją, że powiększyła się nam rodzina:) Mój nowy, malutki kuzyn kazał nam na siebie trochę czekać, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Niestety moja radość zbladła, kiedy zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Historia jest dość długa, ale w kilku zdaniach wygląda to tak, że czeka mnie wizyta u chirurga szczękowego. Jeśli z moim stawem żuchwowym będzie wszystko dobrze, oznacza to, że przyczyną mojego cierpienia była upierdliwa ósemka (Ząb mądrości?! Kto to wymyślił?), która jak na złość wcale się nie pokazała, lecz rośnie sobie poziomo:/ Wtedy będę musiała udać się do chirurga stomatologa i pozbyć się "tego czegoś". Nie wiem, która wersja jest lepsza, ale wolałabym chyba tę drugą, bo i tak przecież muszę się tej ósemki pozbyć? Bynajmniej tak mi się wydaje.
Byłam tak zdołowana tymi zębami, stawami i innymi rzeczami, że chyba rodzice specjalnie postanowili zabrać się za remont mojego pokoju. Wybieranie mebli, nowego koloru ścian i dodatków nieco odciągnęło mnie od myślenia o moich stomatologiczno-szczękowych problemach. Z ręką na sercu powiem Wam, że nie lubię drastycznych zmian. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego mojego, starego pokoju i tych wszystkich przedmiotów, które w nim były, że jakoś z żalem i sentymentem spojrzałam na niego po raz ostatni w takim stanie w jakim był. Dopiero kiedy przyjadę do domu kolejnym razem, zobaczę jak to wszystko wyszło. No cóż, podobno zmiany warunkują coś lepszego:)
A na sam koniec zostawiłam dla Was wiadomość, która cieszy mnie bardzo, bardzo, bardzo:) Jak wiecie, 27 kwietnia tego roku w Rzymie odbędzie się kanonizacja papieży Jana Pawła II i Jana XXIII. Będzie to ważna i głęboka duchowo uroczystość, która ponadto nigdy więcej się nie powtórzy, dlatego postanowiliśmy z moimi rodzicami, że musimy jechać i nie może być inaczej. Oficjalnie wszystko mamy załatwione, ponieważ jest to zorganizowana, kilkudniowa pielgrzymka obejmująca nie tylko udział we Mszy kanonizacyjnej, ale także zwiedzanie ważnych świętych miejsc czy miejsc związanych z działalnością samych świętych. Mam nadzieję, że jeśli nic nie pokrzyżuje nam planów i wszystko będzie dobrze, staniemy się świadkami ważnej chwili w dziejach świata i Kościoła.
Modlitwa o wyproszenie łask za wstawiennictwem bł. Jana Pawła II
"Błogosławiony Janie Pawle II, za Twoim pośrednictwem proszę o łaski dla mnie (i moich bliskich). Wierzę w moc mej Modlitwy i w Twoją zbawienną pomoc. Wyproś mi u Boga Wszechmogącego łaski, o które się modlę… (należy wymienić prośby). Uproś mi dar umocnienia mej wiary, nadziei i miłości.
Pan Jezus obiecał, że o cokolwiek w Jego imię poprosimy, to otrzymamy. Dlatego i ja, Panie, pełen ufności, proszę Cię o potrzebne mi łaski, za wstawiennictwem błogosławionego Jana Pawła II. Wysłuchaj mnie, Panie. Amen."
środa, 8 stycznia 2014
20 dni
Miał być czas podsumowań, sterta nowych notek, mnóstwo życzeń... Jednak po przyjeździe do domu laptop poszedł w odstawkę i przypomniałam sobie o nim dopiero podczas wczorajszego pakowania. Dlatego musicie mi wybaczyć:)
20 dni w domu, które przeminęły bezpowrotnie i zbyt szybko... Myślę, że to był dobry czas. Spędziłam go wśród bliskich mi osób, odcięta od całego świata, stresu i niepokoju. Boże Narodzenie wzbudziło we mnie nadzieję na przyszłość, na to co będzie, na nowy okres w moim życiu. Nie ukrywam, że moje duchowe przygotowania na przyjście Zbawiciela wiele mi pomogły. Może był to jedynie mały element tej życiowej układanki, ale na pewno dużo dzięki niemu zawdzięczam. Wokół tego chaosu i gonitwy, choinek i krasnali, prezentów i zakupów... znaleźli się ludzie, dla których przyjście na świat Jezusa jest czymś więcej. I to dzięki takim ludziom aż chce się uśmiechać i żyć:)
Nowy Rok jak zwykle przywitałam z lekko roześmianą łezką w oku i ogromnym sentymentem. Nie lubię zmian, ani tego momentu gdy coś się kończy, no ale cóż... Co zrobić?:)
Dni mijały coraz szybciej, a ja coraz bardziej chciałam uciec od tego co się może wydarzyć. Uciec od powrotu na studia, od egzaminów, od stresu... Niestety, byłoby to zbyt piękne. Dlatego trochę zniechęcona, ale wracam:) Jest to powrót niosący kilka zmian, ale o nich napiszę Wam w innej notce.
Przez te 20 dni bardzo stęskniłam się za blogosferą i wbrew pozorom nie zapomniałam o niej:) Pamiętałam o Was w modlitwie i w głębi duszy chciałam każdego z osobna wirtualnie uściskać i życzyć wszystkiego dobrego. Życzę, byście nie zapomnieli nigdy o miłości, o życzliwości i dobroci. A przede wszystkim życzę Wam wszystkiego co potrzebne. Niech każda chwila będzie w Waszym życiu przepełniona nadzieją i wiarą.
20 dni w domu, które przeminęły bezpowrotnie i zbyt szybko... Myślę, że to był dobry czas. Spędziłam go wśród bliskich mi osób, odcięta od całego świata, stresu i niepokoju. Boże Narodzenie wzbudziło we mnie nadzieję na przyszłość, na to co będzie, na nowy okres w moim życiu. Nie ukrywam, że moje duchowe przygotowania na przyjście Zbawiciela wiele mi pomogły. Może był to jedynie mały element tej życiowej układanki, ale na pewno dużo dzięki niemu zawdzięczam. Wokół tego chaosu i gonitwy, choinek i krasnali, prezentów i zakupów... znaleźli się ludzie, dla których przyjście na świat Jezusa jest czymś więcej. I to dzięki takim ludziom aż chce się uśmiechać i żyć:)
Nowy Rok jak zwykle przywitałam z lekko roześmianą łezką w oku i ogromnym sentymentem. Nie lubię zmian, ani tego momentu gdy coś się kończy, no ale cóż... Co zrobić?:)
Dni mijały coraz szybciej, a ja coraz bardziej chciałam uciec od tego co się może wydarzyć. Uciec od powrotu na studia, od egzaminów, od stresu... Niestety, byłoby to zbyt piękne. Dlatego trochę zniechęcona, ale wracam:) Jest to powrót niosący kilka zmian, ale o nich napiszę Wam w innej notce.
Przez te 20 dni bardzo stęskniłam się za blogosferą i wbrew pozorom nie zapomniałam o niej:) Pamiętałam o Was w modlitwie i w głębi duszy chciałam każdego z osobna wirtualnie uściskać i życzyć wszystkiego dobrego. Życzę, byście nie zapomnieli nigdy o miłości, o życzliwości i dobroci. A przede wszystkim życzę Wam wszystkiego co potrzebne. Niech każda chwila będzie w Waszym życiu przepełniona nadzieją i wiarą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)