Tęsknię za domem. W sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale... Zawsze jest jakieś "ale", które z tej "dobrej tęsknoty" musi zrobić tą dramatyczną.
Po świętach wcale nie miałam ochoty wyjeżdżać z domu. Ogólnie rzecz biorąc, to nigdy nie mam na to ochoty, ale zawsze mniej lub bardziej sobie z tym radziłam. Do ostatniego razu. Już tydzień siedzę tutaj i co? I nic. W środku jestem taka jakaś inna. Nie potrafię opisać tego stanu. Czuję się jakbym była w podróży dookoła świata, a zapomniała spakować do torby aparat fotograficzny. Myślę sobie, że tak naprawdę ja też jestem w pewnej podróży. W prawdzie nie dookoła świata, ale zdecydowanie jest to podróż. To wyprawa za lepszym życiem, za dobrym wykształceniem, za szansą na rozwój, za wiedzą. Tylko, że zostawiłam w domu coś cenniejszego. Bliskie mi osoby i ich miłość, ciepło rodzinnego domu, radość ze spędzania wolnego czasu razem. Wiem, wiem, wiem. Taka jest kolej rzeczy. Człowiek kiedyś musi zacząć żyć własnym życiem i odciąć pępowinę. Pomyśleć o wykształceniu i pracy, o własnej rodzinie, może o swoich czterech ścianach... Gdyby to było takie proste. Chciałam pójść na studia, naprawdę chciałam i wiem, że chcę studiować. Nigdy nie byłam typem ścisłowca, więc wybór kierunku z nauk społecznych był dla mnie rzeczą naturalną. Rodzice od początku mnie wspierali, ale niektórzy od razu skazali moją edukację na porażkę i niepowodzenie. Wiem, że będzie ciężko i mam tego świadomość, ale z drugiej strony mam zamiar próbować do końca i nie poddawać się. Ludzie tego nie rozumieją, z łatwością oceniają a ja, jak to ja, biorę wszystko za bardzo do siebie i popadam w "rozpacz". Myślę: "Po co mi te studia? Mogłam pojechać za granicę tak jak wszyscy i byłoby świetnie! Po co mam się uczyć, skoro i tak nic z tego? Po co moi rodzice mają tracić swój czas i pieniądze na moje studia?" W takich momentach tęsknię najbardziej. W momentach kiedy wątpię w to co robię i obawiam się tego co będzie. Kiedy jestem niepewna swojej przyszłości i kiedy czuję się rozdarta między dwoma miejscami nie czując, które jest tym "moim" miejscem.
Powoli zaczyna się okres zaliczeń, egzaminów, a co gorsza jeśli i poprawek. Nie lubię tego czasu, bo za bardzo mnie paraliżuje. Nie potrafię się zmobilizować, zmotywować do działania. Mam ochotę jedynie wykrzyczeć: "Święty Józefie z Kupertynu, ratuj!"
P.S. Wybaczcie mi ten okropny i pesymistyczny post. Musiałam się wygadać.
Będzie dobrze, zobaczysz ! :)
OdpowiedzUsuńNic nie zostawiłaś. Twoi bliscy są cały czas blisko Ciebie, nawet i duchem ale są. Mam znajomych, którzy nie mają takiego szczęścia. Rozbite rodziny, brak mamy, taty, ciepła. Po prostu wieje chłodem. My nie mamy co płakać - bo mamy gdzie wracać, mamy za czym tęsknić i trzeba dziękować dzień w dzień, że mamy takie szczęście. O tym trzeba myśleć:)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Sama prawda. Pewnie wyszło na to, że jestem rozkapryszoną dziewczynką, która wszystko ma a i tak jej źle. Jednak wbrew pozorom tak nie jest. Codziennie dziękuję Bogu, że mam takie życie i takich ludzi wokół. Przychodzą jednak takie chwile, gdzie faktycznie jest mi wewnętrznie źle. Każdy tak ma i to normalne. Staram się czerpać wiele radości z życia i wiele tej radości dawać, ale raz jest dobrze a raz przychodzi cierpienie. Ale faktycznie masz rację:)
UsuńWcale nie jesteś rozkapryszona. Bardzo dobrze znam te emocje, nie raz wyjeżdżałam, zostawałam bez bliskich i znam uczucie ściskania w dołku z bezradności i samotności.
UsuńTylko trzeba z tym walczyć.
Skoro jest czasem źle, zmieniaj swoje życie tak by było choć trochę przyjemniej. Nie myślałaś o jakichś wolontariatach, praktykach, szkoleniach, kursach w miejscach gdzie spotkałabyś ludzi podobnych do siebie? Nie znam Twoich zainteresować ani kierunku studiów, ale w chwilach płaczów i smutków trzeba uciekać do ludzi. Może zostać potrzebnym, pomóc komu? A i Twoje CV na pewno odwdzięczy się Tobie za kilka lat jeśli coś do niego dopiszesz :)
Sprawdź też co się dzieję w Twoim miejscu studenckim. U mnie choć mieścina "zadupna" są darmowe medytacje, kółko szydełkowania (darmowe), które są raczej pretekstem żeby kobitki się łączyły. Nie samą nauką człowiek żyje!:)
Wiesz, każdy ma gorsze okresy w życiu, i potem to, jak sobie z nimi poradzimy, daje nam satysfakcje, poczucie wlasnej wartosci i w sumie jakos kształtuje naszą osobowośc. Tak, łatwo mi mówić, ale tez planuje isc na studia, wiec domyslam sie co mnie czeka ..;p Ale dasz rade, my tu, w blogosferze, jestesmy z Tobą duchem :))
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowa:)
UsuńWiesz, nie bój się być sobą... Tak po prostu. To, że opisujesz na tym blogu swoje przeżycia nieco smutniejsze, nie tak "wzniosłe", nie jest oznaką słabości. Jesteś wrażliwą, wartościową osobą, a Twoje obawy o przyszłość są bardzo podobne do moich... Bóg bardzo pragnie, aby Mu oddać to wszystko, także swój lęk. Aby Mu tak naprawdę, do końca zaufać.
OdpowiedzUsuńMożesz liczyć na moją modlitwę :*
Dziękuję:):* Na pewno modlitwa się przyda i te wszystkie dobre słowa od Ciebie i od innych. Jakoś tak lepiej człowiek znosi to wszystko.
Usuń